Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/106

Ta strona została skorygowana.
—  92  —

wyposażona, a jednak skazana na nieuniknioną zagładę, prowadzi tu rozpaczliwą walkę z drugą ludnością, która posiada wszelkie fizyczne i duchowe, sztuczne i naturalne środki do zgnębienia gardzącego śmiercią przeciwnika, pomimo jego bohaterskiej obrony. Jest to trwające przez całe wieki zmaganie się umierającego giganta ze wzmacniającym się z każdą chwilą synem cywilizacyi, który coraz to mocniej zaciska potężną pięść na gardle wroga. Takich zapasów nie wykazuje historya na żadnej ze swoich kart. Towarzyszą im czyny, godne bezwątpienia tych, których dokazali klasyczni bohaterowie. Kto się odważy zapuścić na te daleko i szeroko ciągnące się pobojowiska, ten musi być zaopatrzony w tę broń różnorodną, którą zwalczają się nawzajem niepokaźni na zewnątrz, a jednak podziwu godni, współzawodnicy.
Kto w forcie Gibson zarzuci strzelbę na plecy i pójdzie przez kilka dni wdłuż Arkanzasu, w górę rzeki, dostanie się do osady, złożonej z kilku prostych domów drewnianych ze wspólnem pastwiskiem i położonym nieco na uboczu domem, który, jak to zdaleka już widoczny szyld zapowiada, jest sklepem i oberżą.Gospodarz tego domu, sam bez pretensyi, nie wiele wymaga od swoich gości. Nikt nie wie, czem on był przedtem i skąd tu przybył, i on nie pyta nikogo o nazwisko, zamiary i cel podróży. Każdy może się u niego zaopatrzyć w potrzebne rzeczy, napić się wedle upodobania, pobić, pokłuć lub postrzelać trochę z innymi i pójść dalej swoją drogą. Kto wiele pyta, ten potrzebuje dużo czasu, Amerykanin zaś wyżej ceni czas, niż odpowiedź, którą sam sobie dać może.
W izbie gospodniej siedziało kilku ludzi, których wygląd bynajmniej nie przypominał salonowych postaci. Mimo że się poszczególne części ich ubrań różniły, poznać było po wszystkich, że to prawdziwi traperzy i skwaterzy, którzy pewnie nigdy nie słyszeli, co znaczy dobry krawiec.
Gdzie się zejdzie kilku westmanów, tam nie