Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
—  97  —

— Tylko bez gorączki, master! Ten, kogo pytają, musi odpowiadać. Tak jest wszędzie; nie wiem, dlaczego tu, nad Arkanzasem, miałoby być inaczej. Gdzie można zastać teraz kolonela?
— Gdzie go można zastać, to wszystko jedno. Pójdziecie do niego i koniec na tem!
— Oho, człowieku, to mnie nie wystarczy. Muszę przecież wiedzieć, gdzie i kiedy może to nastąpić!
Na twarzy Dicka Hammerdulla odbiło się jeszcze większe zdumienie niż przedtem. Między Jeziorami a Zatoką Meksykańską nie było człowieka, bardziej od niego zamiłowanego w milczeniu. A tu miałby go ktoś zmusić do długiego mówienia? Na to on nie mógł pozwolić. Podniósł szklankę, pociągnął dobrze piwa i powstał. Teraz dopiero można było przypatrzyć mu się od stóp do głowy.
Modelator stworzenia robił go prawdopodobnie jako przeciwieństwo Pitta Holbersa. Był to człowiek mały i nadzwyczaj gruby. Ludzi, jemu podobnych, rzadko się spotyka w Ameryce, a jeśli się ich tu lub ówdzie zobaczy, to niewiadomo, czy się ich bać, czy też śmiać z nich należy. Jego krótkie, okrągłe ciało tkwiło w worku ze skóry bawolej. Lecz tej skóry już teraz nie było, gdyż każde uszkodzenie tej osobliwej odzieży naprawiał jej właściciel w ten sposób, że przyszywał do niej łachmany z niegarbowanej skóry lub innej wątpliwej materyi. Wskutek tego leżała teraz łata na łacie, a kawałki tych naprawek spoczywały obok siebie i na sobie jak dachówki. W dodatku wór ten przeznaczony był dla kogoś dłuższego znacznie i sięgał mu w dół aż do kostek. Nogi kryły się w dwu futerałach, których nie można było nazwać ani butami, ani pończochami, ani kamaszami. Na głowie spoczywał jakiś bezkształtny przedmiot, który mógł być niegdyś czapką futrzaną, ale obecnie nie miał ani włosa na sobie. Ogorzała twarz z dwojgiem małych, mrugających oczek nie wykazywała ani śladu zarostu, natomiast pokryta była licznemi kresami i bliznami, które jej nadawały bardzo