Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/116

Ta strona została skorygowana.
—  102  —

— Wszystko mi jedno, od kogo ją masz. Odejdź, bo ciebie nie cierpię!
Indyanin zdjął strzelbę z ramienia, postawił ją kolbą na ziemi, oparł skrzyżowane ręce na wylocie lufy i zapytał poważnie:
— Czy biały brat jest panem tego domu?
— To ciebie nic nie obchodzi!
— Masz słuszność. Mnie, ani ciebie nic to nie obchodzi, dlatego czerwony mąż może tu siedzieć tak samo, jak biały.
Usiadł. Stanowczy nacisk, z jakim to powiedział, zaimponował mrukliwemu traperowi, bo go już puścił.
Teraz przystąpił do przybysza gospodarz i zapytał:
— Czego sobie życzysz w moim domu?
— Daj mi chleba do jedzenia i wody do picia! — odpowiedział czerwony.
— A masz pieniądze?
— Gdybyś przyszedł do mego wigwamu i poprosił o jadło, dałbym ci bez pieniędzy. Mam złoto i srebro.
Oko gospodarza zabłysło. Indyanin, mający złoto i srebro, jest zjawiskiem, pożądanem wszędzie, gdzie sprzedają zgubną wodę ognistą. Gospodarz wyszedł, a wkrótce wrócił z potężnym dzbanem wódki, który postawił przed gościem obok zamówionego chleba.
— Biały mąż się pomylił. Takiej wody nie żądałem!
Gospodarz popatrzył nań zdumiony, nie widział bowiem jeszcze nigdy Indyanina, któryby się zdołał oprzeć zapachowi wódki.
— A jakiej?
— Czerwony mąż pije tylko wodę, która z ziemi wypływa.
— To idź sobie tam, skąd przyszedłeś! Jestem tutaj po to, żeby zarabiać pieniądze, a nie nosić wodę dla ciebie. Zapłać za chleb i wynoś się!
— Twój czerwony brat zapłaci i pójdzie, ale dopiero wtedy, gdy mu jeszcze sprzedasz innych rzeczy k,órych potrzebuje.