— Czegóż chcesz jeszcze?
— Masz sklep z najrozmaitszemi towarami?
— Tak.
— To daj mi tytoniu, prochu, kul i łuczywa!
— Tytoniu dostaniesz, ale prochu, ani kul nie sprzedaję Indyanom.
— Czemu nie?
— Bo to nie dla was.
— Tylko dla twoich białych braci?
— Tak!
— Wszyscy jesteśmy braćmi i wszyscy poumieralibyśmy, gdybyśmy nie upolowali zwierzyny, dlatego wszyscy musimy mieć proch i kule. Daj mi to, o co cię proszę!
— Nie dostaniesz!
— Czy to twoja wola niezłomna?
— Niezłomna!
Równocześnie prawie pochwycił go Indyanin lewą ręką za gardło, prawą dobył błyszczącego długiego noża i zagroził:
— W takim razie i białym braciom nie będziesz sprzedawał prochu i kul. Wielki Duch zostawia ci tylko chwileczkę czasu. Czy dasz mi to, czego żądam, czy nie?
Myśliwcy zerwali się ze swoich miejsc. Zdawało się, że rzucą się na dzikiego, pod którego żelaznym uściskiem jęcząc wił się gospodarz. Ale Indyanin miał plecy zabezpieczone i podnosząc dumnie głowę, zawołał głosem donośnym:
— Kto odważy się dotknąć Winnetou, wodza Apaczów?
Słowo to wywarło niespodziany skutek.
Zaledwie zostało wymówione, cofnęli się wszyscy z oznakami czci i poważania. Imię Winnetou wzbudzało szacunek nawet u najśmielszego myśliwca i zastawiacza sideł.
Ten Indyanin był najsłynniejszym wodzem Apaczów, którzy wskutek znanej swej tchórzliwości i chytrości otrzymali od innych czerwonych obelżywe miano
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/117
Ta strona została skorygowana.
— 103 —