Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/118

Ta strona została skorygowana.
—  104  —

„Pimo“. Odkąd jednak on został dowódcą szczepu, zamienili się tchórze z czasem w najzręczniejszych myśliwców i najodważniejszych wojowników. Zaczęto ich się obawiać daleko poza górami, a ich śmiałym wyprawom towarzyszyło powodzenie, pomimo że w mniejszej liczbie podejmowali te wyprawy i zapędzali się daleko na wschód przez sam środek nieprzyjacielskich obszarów. Był czas, kiedy przy każdem obozowem ognisku, zarówno jak w salonie najwytworniejszych hoteli, był Winnetou i jego Apacze stałym przedmiotem rozmów. Każdy wiedział, że on nieraz sam, bez towarzystwa, tylko z bronią w ręku, przechodził przez Mississipi, ażeby przypatrzyć się „chatom bladych twarzy“ i rozmówić się z „wielkim ojcem białych“, prezydentem Stanów w Waszyngtonie. Był to jedyny wódz nie podbitych jeszcze plemion, który nie żywił złych zamiarów względem białych. Opowiadano sobie, że zawarł bardzo ścisłą przyjaźń z traperem Firegunem.
Nikt nie wiedział, skąd pochodzi ten myśliwiec, daleko i szeroko znany, postrach wszystkich Indyan. Towarzyszyło mu zwykle tylko niewielu wybranych. Z nimi wychylał się on to tam, to ówdzie, a gdzie tylko opowiadano kiedy o jakiejś prawdziwie traperskiej sztuczce, tam wymieniano z pewnością także jego nazwisko. Krążyły o nim wieści, w których prawdziwość trudno było niemal uwierzyć. Ledwie przestano mówić o jego jakimś czynie, on już dokonywał nowych wypraw, które każdego innego byłyby pewnie o utratę życia przyprawiły, jego zaś otaczały nimbem sławy, zaznaczającym się w tym uroku, jaki dla każdego miało poznanie tego człowieka.
Ale poznać go nie było tak łatwo. Nikt nie wiedział, gdzie się jego ludzie zbierali, skąd z nim na wyprawy chodzili, nikt też nie mógł określić celu jego pobytu na Dzikim Zachodzie. Ilekroć pojawiał się w jakiej osadzie, przynosił zawsze tylko tyle futer, ile wystarczało do zamiany na żywność i amunicyę, a potem znikał natychmiast bez śladu. Nie należał więc do