nie lubił mieszkać w mieście i włóczyć się po ulicach i dlatego zatrzymał się na tych kilka dni na wsi. Ja miałem w mieście porobić pewne zakupy, a zarazem dać do naprawy mocno nadszargane ubranie. Zwłaszcza potrzebowały tego wysokie buty, bo już wtedy w przystępie niezwykłej „otwartości“ nie zakrywały dostatecznie moich nóg i tak dalece oduczyły się posłuszeństwa, że cholewy, choć je niezliczone razy podsuwałem aż do brzucha, spadały zawsze aż do kostek.
Równocześnie chciałem skorzystać z pobytu w mieście i dowiedzieć się czegoś o Old Surehandzie. Gdy go w chwili pożegnania pytałem, kiedy i gdzie możnaby się z nim zobaczyć, nie mógł mi dać dokładnie określonej odpowiedzi, lecz rzekł:
— Gdybyście się przypadkiem znaleźli w Jefferson-City, w Missouri, to udajcie się do kantoru bankowego Wallace et Comp., a tam wam wskażą miejsce mego pobytu.
Będąc tedy w Jefferson-City, postanowiłem poszukać Wallace’a et Comp.
Jak już wyżej wspomniałem, przyszedłem do pani Thick wieczorem. W długiej i dość szerokiej izbie, oświetlonej jasno kilku lampami, stało ze dwadzieścia stołów, z których połowę zajęło bardzo mieszane towarzystwo, co odrazu zauważyłem pomimo gęstego dymu. Kilku elegancko ubranych gentlemanów w papierowych mankietach, wystających daleko z rękawów, w cylindrach zesuniętych na karki, położyło wygodnie na stole swe nogi, obute w skórzane trzewiki. Obok tych i pomiędzy nimi siedzieli traperzy i skwaterzy wszelkich form i barw, odziani w kostyumy, które się wprost nie dadzą opisać, ludzie o barwach od ciemnej czerni do jasnej szarości, o włosie wełnistym, krętym lub prostym, wargach grubych lub wązkich, z nosami zadartymi, jak u murzynów lub skrojonymi bardziej na sposób kaukazki. Widziało się tam flisaków, parobków okrętowych z wysoko podciągniętemi cholewami, z błyszczącymi nożami i rewolwerami za pasem,
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 2 —