Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/124

Ta strona została skorygowana.
—  110  —

Holbers stanął lewą nogą na ziemi, przeciągnął prawą przez grzbiet grubego ogiera i pochylił się, by zbadać ślady.
— Jeśli ty tak sądzisz, Dicku — mruknął, przyznając mu słuszność — to mnie się zdaje, że to był Indyanin.
— Czy Indyanin, czy nie, to wszystko jedno, ale koń białego zostawia inne ślady, niż te. Wsiadaj na powrót, a resztę zostaw mnie!
Ruszył pieszo śladami kopyt, a jego doświadczona i rozumna klacz szła powoli sama za nim. Po kilkuset krokach zatrzymał się i odwrócił znowu do towarzyszy, mówiąc:
— Zsiądź, stary coonie i powiedz mi kogo, mamy przed sobą!
Pokazał przytem palcem na ziemię. Holbers pochylił się, zbadał to miejsce bardzo dokładnie, a potem rzekł:
— Jeśli, ty Dicku, sądzisz, że to Apacz, to masz słuszność. Te same wystrzępione frędzle, które tu wiszą na kaktusie, miał on także w gospodzie na mokassynach. Nie widziałem takich jeszcze u żadnego czerwonoskórca, bo zwykle wycięte są prosto. Zsiadł tutaj, ażeby się czemuś przypatrzyć, a kolce oderwały mu trochę frędzli. Ja sądzę... behold, Dicku, popatrz tutaj na prawo! Czyje to mogły być nogi?
— Na twoją brodę, Picie, to łotr Indyanin, który stamtąd przyszedł, a stąd skręcił na bok. Cóż ty na to?
— Hm! Apacz ma pogańsko bystre oczy; zaraz pierwsze ślady tego człowieka z pewnością zauważył, a my dreptamy po jego śladach już kto wie jak długo i nie spostrzegliśmy tego.
— Czy spostrzegliśmy, czy nie, to wszystko jedno. Znaleźliśmy je przecież i to wystarczy. Ale czerwonoskórzec nie uwija się tu chyba sam po sawannie. W pobliżu zostawił zapewne swoją szkapę, a niedaleko także może znajduje się więcej łuczników, którzy zamierzają coś dyabelskiego. Rozglądnijmy się dokoła, czy nie