Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/132

Ta strona została skorygowana.
—  116  —

— To może najmądrzejsze twoje zapatrywanie, jakie kiedykolwiek miałeś w życiu, stary coonie. Czy to lokomotywa, czy nie, to wszystko jedno, ale to pewne, że nadeszła chwila działania. Henryku Sanderze, gdy pociąg się zbliży, krzyczcie tak głośno, jak będziecie mogli, a wy także, Piotrze Wolfie (przeklęcie trudne nazwisko; rozdziera gębę na dwoje), naróbcie hałasu i wrzasku, ile wam się spodoba. O resztę już my sami troszczyć się będziemy!
Wziął do ręki trawy skręconej w długi lont, nasypał na nią prochu i wyjął z za pasa rewolwer.
Teraz zaczęło zbliżanie się pociągu zaznaczać się coraz to głośniejszym turkotem, który z czasem wzmógł się tak dalece, że przypominał odgłos odległych grzmotów.
— Wyciągnij swoje nieskończenie długie ręce, otwórz milowe wargi i rycz tak głośno, jak potrafisz, stary coonie. Pociąg już tu! — zawołał Hammerdull, patrząc równocześnie niespokojnie ku koniom, które parskając i tupiąc nogami z powodu tego niezwykłego zjawiska szarpały za rzemienie, którymi przywiązane były do kołków, wbitych w ziemię.
— Piotrze Wolfie (niech dyabli porwą to karkołomne nazwisko!) uważajcie, żeby nam konie nie uciekły. Krzyczeć możecie przytem tak samo!
Nadeszła chwila ostateczna. Rzucając przed siebie oślepiający klin światła, nadbiegał pociąg z łomotem. Hammerdull przyłożył rewolwer do lontu i wypalił. Proch zajął się, zeschła trawa rozgorzała jasnym płomieniem. Wywijając nią nad głową, ruszył Hammerdull biegiem naprzeciwko pociągu, oświetlony migotliwym blaskiem tej pochodni.
Maszynista zobaczył widocznie ten znak przez szyby swojej zasłony, gdyż zaraz po pierwszych wahnieniach buchającego wysoko płomienia zabrzmiał kilka razy po sobie gwizd, przykręcono hamulce, koła zazgrzytały i zawyły pod ich naciskiem, a szereg wagonów przebiegł z hukiem obok czterech ludzi, którzy