Matto-Sih, rozumny dowódca dzikich, zostawił na sawannie znaczną liczbę swoich ludzi, którzy teraz tu pośpieszyli i odrazu zmienili postać walki. Nawet zbiegli już Indyanie, widząc ten zwrot, powrócili ze wznowioną odwagą i tak atak myśliwców i robotników przemienił się w obronę, mającą z każdą chwilą coraz to mniej widoków powodzenia.
— Za wał! — krzyknął Sam Firegun, przedarł się kilku gwałtownymi ciosami poprzez szeregi walczących i poszedł własnym przykładem za swoim rozkazem.
Pittowi Holbersowi wystarczyło kilka kroków, żeby się tam dostać. Dick Hammerdul dobył teraz dopiero rewolweru, ażeby sobie zrobić wolne przejście, wypalił wszystkie naboje i pośpieszył ku wałowi. Już go był prawie przeskoczył, kiedy nagle potknął się, upadł głową w dół i stoczył się po drugiej stronie nasypu tuż pod nogami Fireguna. Tam poderwał się z ziemi i przypatrzył się przedmiotowi, który go z nóg zwalił. Była to jego stara strzelba.
— Moja flinta, zaprawdę, to moja flinta, którą odrzuciłem! Cóż ty na to, Picie Holbersie, stary coonie? — zapytał zdumiony.
— Jeśli sądzisz, Dicku, że dobrze jest...
Nie mógł dalej mówić, gdyż Ogellallajowie nadbiegli już za nimi i walka rozpoczęła się tu nanowo. Ognie świeciły ponad wał i oświetlały scenę, której koniec groził białym zgubą. Dowódca ich chciał już swoim ludziom poradzić, żeby w ciemnościach szukali ocalenia, kiedy na tyłach dzikich huknęły strzały, a chmura ludzi wpadła między nich z wzniesioną w górę bronią.
Był to Winnetou ze swoim oddziałem.
W ciemności nie mógł odszukać śladów, wiodących do zasadzki i dopiero widok płomieni pouczył go, że obecność jego na placu boju będzie potrzebna. Nadbiegł więc czemprędzej i w ostatniej chwili przyniósł jeszcze pomoc rozstrzygającą.
W najgęstszym kłębie walczących stał wódz Ogella-
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/144
Ta strona została skorygowana.
— 128 —