Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/148

Ta strona została skorygowana.
—  132  —

ażebyśmy mogli jak najrychlej ruszyć dalej! Ty zajmij się tem, a ja tymczasem zobaczę naszych poległych.
Chciał się właśnie już cofnąć, kiedy tuż obok niego zerwała się z ziemi ciemna postać i pomknęła w dal. Był to jeden z Ogellallajów, który dotąd nie znalazł sposobności do ucieczki i ukrył się tu, by zaczekać na chwilę stosowną.
Robotnik, któremu powierzono konie, ruszył był oczywiście za pociągiem i stał teraz z końmi w pobliżu wozów. Indyanin, któremu ten widok przypomniał możność ucieczki, podbiegł, wyrwał mu z ręki cugle jednego z koni i chciał odjechać.
Hammerdull spostrzegł natychmiast nikłą postać czerwonego i zawołał do nierozłącznego przyjaciela:
— Picie Holbersie, ty stary coonie, widzisz, jak tam biegnie ten czerwony? Do stu dyabłów, pędzi do koni!
— Jeśli sądzisz, że któregoś z nich dostanie, to nie mam nic przeciw temu, bo trzymający je człowiek wydaje mi się na to dostatecznym żółtodzióbem.
— Czy wydaje się żółtodzióbem, czy nie, to wszystko jedno, bo... Picie Holbersie, on wydziera mu cugle z ręki i wskakuje na siodło, on... good lack, to moja klacz! No, chłopcze, to najmądrzejszy pomysł, jaki kiedykolwiek miałeś w życiu, bo teraz dostąpisz tego zaszczytu, że skosztujesz mojej flinty!
Indyanin wsiadł rzeczywiście na starą klacz i uderzył ja piętami po bokach, ażeby jak najrychlej wydostać się na wolne pole. Ale przeliczył się, bo Dick Hammerdull zgiął wskazujący palec, włożył go w usta i wydał przeraźliwy świst. Posłuszne zwierzę odwróciło się natychmiast i pocwałowało wbrew wysiłkom Indyanina do swego pana. Dziki, nie widząc innego sposobu ocalenia, rzucił się z konia na ziemię, ale w tej chwili przyłożył gruby traper kolbę do twarzy, huknął strzał, a czerwony padł, ugodzony w głowę.
— Czy widziałeś, Picie Holbersie, jaka to dzielna klacz? Ciekaw tylko jestem, czy on i bez niej dostanie się do swoich wiecznych ostępów. Jak sądzisz, he?