— Was, sir.
— Mnie? A to na co?
— Stryju, pytasz jeszcze o to?
Sam Firegun cofnął się o krok.
— Stryju? Nie znam krewnego, nazwiskiem Sander! — oświadczył zdumiony.
— Masz słuszność! Nazwałem się tak, bo nie wiedziałem, czy nazwisko Wallerstein byłoby ci przyjemne. Idzie o pieniądze, o te wielkie pieniądze, o których mi doniosłeś. Z ostrożności więc przybrałem inne nazwisko.
— Wall... Czy to być może, żebyś to był ty, Henryku?
— Nie tylko może być, ale jest rzeczywiście, mój stryju. Oto list, w którym piszesz, ażebym przybył. Resztę papierów możesz jutro przeczytać.
Sięgnąwszy pod bluzę, wydobył troskliwie przechowany papier i podał Firegunowi. Stary myśliwiec rzucił okiem na pismo przy świetle płonących jeszcze ognisk, a potem przycisnął bratanka do piersi i zawołał:
— To prawda! Bóg błogosławi mym oczom, skoro mogę jeszcze oglądać jednego ze swoich. Jak się ojcu powodzi? Czemu do mnie nie pisał? Dałem mu przecież adres do Omaha!
— Tak, ale w tym liście opisałeś zarazem całą drogę w górę Arkanzasu do fortu Gibson, do domu Irlanczyka Winklaya i dalej na zachód, aż do miejsca, gdzie przez dłuższy czas obozujesz z gromadą swoich westmanów. Ponieważ sądziliśmy, że może porzucisz to miejsce, woleliśmy sami puścić się w drogę i przynieść ci list od ojca. Jutro rano, gdy będzie jaśniej, oddam ci ten list. Nie widziałeś mnie, od kiedy jesteś w Ameryce, i nie poznałeś mnie pewnie, ale za to ja tem lepiej znam twoją dobroć. Wspierałeś zawsze moich rodziców, a teraz zaprosiłeś mnie nawet do siebie.
— Well, cieszę się, że tak rychło posłuchałeś tego zaproszenia. Pisałem wam także, dlaczego chciałem cię widzieć u siebie. Oto znalazłem złoto w górach Big-Horn i postanowiłem wam je dać, bo wy
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/150
Ta strona została skorygowana.
— 134 —