jesteście biedni, a ja go nie potrzebuję. Posyłanie to rzecz bardzo niepewna, wolałem przeto, żebyś sam tu przybył. To, co masz dostać, będzie dla was bogactwem. Spodziewam się też, że was uszczęśliwi. Ale nie sam przybywasz. Kto jest twój towarzysz?.
— Nasz rodak. Nazywa się Piotr Wolf. Udaje się także na Zachód, dlatego przyłączyłem się do niego.
— To pięknie! Pomówimy jeszcze więcej o naszej sprawie, kochany Henryku, ale teraz niema na to czasu. Widzisz, że wzywają mnie gdzieindziej.
Oto zabrzmiał teraz głos prowadzącego pociąg, naglącego do wyruszenia. Niespodziewana przerwa wywołała znaczną stratę czasu, którą należało odrobić.
Zabitych i rannych białych zabrano do wagonów i pozbierano rozsypaną dokoła broń. Podróżni podziękowali serdecznie swoim wybawcom, wreszcie pociąg ruszył w dalszą drogę po naprawionym torze. Pozostali patrzyli za nim, dopóki światła nie zniknęły w oddali.
Teraz zachodziło pytanie, czy rozbić na noc obóz tam, czy nie, gdyż nie ulegało wątpliwości, że zbiegli Ogellallajowie zbiorą się wkrótce i podejdą pod pobojowisko. To groziło niebezpieczeństwem, przeto postanowiono stąd wyruszyć i przenocować w miejscu oddalonem, gdzie napad ze strony Indyan był niemożliwy. Sam Firegun dosiadł jednego ze zdobytych koni indyańskich i ruszono w drogę.
Podczas rozmowy kolonela z bratankiem stał Hammerdull w pobliżu i słyszał wszystko. Gdy jeźdźcy oddalili się już znacznie od miejsca napadu, wypatrzył chwilę, kiedy bratanek nie jechał obok stryja, skręcił klacz swoją do konia Fireguna i rzekł ostrożnie przytłumionym głosem:
— Jeślibyście mi tego nie wzięli za złe, sir, tobym wam coś powiedział.
— Za złe? Nie mów takich głupstw? Cóż to takiego?
— Coś, co będziecie uważali za głupstwo, sir.
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/151
Ta strona została skorygowana.
— 135 —