Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/154

Ta strona została skorygowana.
—  138  —

Mniej więcej w pół godziny po opuszczeniu kolei przybyli na miejsce, które się nadawało doskonale na obóz. Była tam trawa dla koni, woda dla ludzi i zwierząt, a dokoła rosły krzaki, tworząc znakomitą osłonę.Zsiedli więc z koni, bo tu czuli się dość pewnymi swego losu. Wprawdzie nie było całkiem ciemno, ale zawsze nie tak jasno, żeby kilku lub więcej Ogellallajom udało się tak łatwo przybyć tam za nimi.
Przez całe popołudnie nie mógł Sander mówić z Wolfem bez świadków. To też gdy wieczorem do snu się układali, wybrał sobie miejsce razem z nim nieco dalej od innych, myśląc, że to nikomu nie wpadnie w oko. Kiedy się spodziewał, że towarzysze już zasnęli, szepnął do Wolfa:
— Walka z naszymi czerwonymi przyjaciółmi była nam bardzo nie na rękę. Biali byli chyba ślepi, że nie widzieli naszej komedyi! Dobrze, że przynajmniej ogniska płonęły, bo czerwoni mogli nas poznać. Byłoby się o wiele lepiej stało, gdyby byli z tym napadem zaczekali i zostali z naszymi ludźmi. Mogli przecież się spodziewać, że przyjdziemy niebawem.
— Nie wiedzieli, że cię tak prędko spotkam — wtrącił Wolf.— To szczególne, że obaj przynieśliśmy sobie nawzajem tak szczęśliwą wiadomość!
— To prawda. Zdołaliście wreszcie i to pod moją nieobecność odnaleźć obóz towarzyszy Fireguna. Zarazem znakomicie się to składa, że Ogellallajowie chcą nam pomóc w napadzie. Ale właśnie dlatego powinni byli odłożyć dzisiejszy zamach. U Fireguna będzie łup tak bogaty, że będziemy mogli wycofać się z interesu.
— To rzecz pewna. Jaką masę złota znaleźli w górach Big-Horn, o tem słyszałeś od niego sam, jako ukochany jego „synowiec“. Jeśli dodamy do tego ogromne zapasy skór i futer, które zebrali, to będzie to zdobycz, jaka naszemu towarzystwu nigdy się jeszcze nie dostała. Przytem wielkie nasze szczęście, że spotkałeś się z prawdziwym krewniakiem kolonela! Co prawda, to popełniłeś wielki błąd.