Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/158

Ta strona została skorygowana.
—  142  —

— Mówili o was napewno!
— Mimo to musimy zaczekać aż do rana. Jeślibyśmy w tych ciemnościach wzięli ich na przesłuchy, toby nam uciekli. Trzeba bezwarunkowo zaczekać, dopóki nie będzie jasno. Wtedy będziemy widzieli ich twarze, miny i wszystkie ruchy. Nie domyślą się chyba, że ich podsłuchałeś?
— Nie.
— W takim razie nic nam jeszcze nie grozi, możemy dalej spać spokojnie. Połóż się!
Hammerdull chciał jeszcze coś powiedzieć, ale gdy Firegun nie okazywał chęci do słuchania, położył się, mrucząc z niezadowolenia i zasnął wkrótce pomimo gniewu.
Inni towarzysze spali także, nawet ostrożny zawsze Winnetou nie był tym razem wyjątkiem. Był wprawdzie przekonany, że nikt z Ogellallajów nie poszedł za nim, liczył się jednak z tem, że może się mylić. Ale i w tym wypadku, pamiętając o zwyczaju czerwonych, spodziewał się ataku rano, a nie w nocy. Z tego więc powodu i z potrzeby spoczynku spał teraz. Zbudził się jednak już w kilka godzin, poszedł do konia, poprowadził go pewną przestrzeń w tym kierunku, skąd tam przyszli, puścił go na paszę, a sam usiadł o kilka kroków od niego. Nie zostawił konia na dawnem miejscu, bo koń był czujniejszy od człowieka, nadto z tej strony należało się spodziewać Ogellallajów. O tem, że Sander i Wolf oddalili się w przeciwnym kierunku, nie wiedział wcale.
Zerwał się powiew poranny i szedł stamtąd, gdzie Winnetou skierował swoją uwagę. Wtem parsknął koń. Było to owo ciche parsknięcie, za pomocą którego przestrzegał zwykle o blizkości niebezpiecznej istoty. Ku swemu zdziwieniu ujrzał Winnetou, że koń nie zwrócił przytem głowy przeciw wiatrowi, lecz w kierunku wiatru, a więc w stronę obozu. Pomimo nadzwyczaj bystrego słuchu nie słyszał Winnetou stamtąd najlżejszego szmeru. Teraz zaczął jeszcze uważniej nadsłuchiwać.