Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/163

Ta strona została skorygowana.
—  147  —

Gospodarz żywił widocznie wielką przyjaźń dla tego oryginała. Milczący zazwyczaj i unikający ludzi, nie zapuścił się był chyba od kilku lat w tak długą rozmowę, jak obecnie.
Elegant przygotował się teraz do pytania, sięgnął do kieszeni i wydobył fotografię.
— Master Winklay, powiedzcie mi łaskawie, czy nie było u was dwu Niemców i czy nie nazywali się jeden Henryk Sander, a drugi Piotr Wolf.
— Henryk Sander i Piotr Wolf? Połknę wszystek mój proch, porcyę hubki i krzesiwo do tego, jeśli to nie byli ci dwaj greenhorni, którzy jechali do Sama Fireguna!
— Jak wyglądali?
— Zielono, bardzo zielono. Więcej jednak powiedzieć nie mogę. Jeden z nich, zdaje mi się Henryk Sander, zrobił nam żart i wypalił ze swej pukawki na muchy do Hammerdulla, ale za to dostał, co mu się należało. Dick byłby mu pewnie dał skosztować kilka cali żelaza, gdyby mu ten był nie powiedział, że kolonel jest jego stryjem.
— To oni! — zawołał obcy z radością. — Dokąd udali się potem?
— Poszli z Długim i Grubym na sawannę. Co potem zrobili, nie wiem.
— Przypatrzcie się, master, temu obrazkowi! Czy znacie tego człowieka?
— Jeśli to nie Henryk Sander, to niech mnie usmażą w smole i oskubią!
Potem jednak, jakby pod wpływem budzącej się nagle myśli, odstąpił o krok od stołu i rzekł tonem powściągliwym:
— Czy szukacie tego człowieka, sir?
— Dlaczego o to pytacie?
— Hm! Westman nie nosi przy sobie takiego konterfektu, a wy wyglądacie tak czyściutko i ładnie, że... że...
— No, że...?