bystrość, znajomość terenu, wytrwałość i ruchliwość, któremi to zaletami pozyskał sobie nasze zupełne zaufanie.
Śpieszyliśmy się oczywiście bardzo, ale Wallerstein i Treskow byli lichymi jeźdźcami, a sternik miał tyle kłopotu ze swoim kłusakiem, że nie przestawał się złościć. Po kilku dniach takiej jazdy dojechaliśmy do toru kolejowego w tem miejscu, gdzie odbył się napad Ogellallajów. Wczesnym rankiem zatrzymał Bill Potter nagle konia i zaczął patrzeć w dal.
— Popatrzcie, panowie! — zawołał, wskazując ręką przed siebie. — Popatrzcie tam w górę, a potem na dół na ziemię. W górze latają grabarze[1], a na dole siedzą kujoty[2] w pobliżu toru, Tam zwaliła kogoś ostatnia kula, albo ostatnie pchnięcie. Miejmy nadzieję, że to nie biały, lecz czerwonoskórzec, hihihi! Chodźcie! Zobaczymy!
Puściliśmy konie kłusem i wkrótce stanęliśmy na pobojowisku. Trupy zabitych, odarte z mięsa przez sępy i wilki, leżały jeszcze na tem samem miejscu, gdzie, walczący poupadali. Pociągi kolejowe przelatywały tędy, ale jadący tymi pociągami nie troszczyli się o to miejsce. Potter badał dokładniej każdą drobnostkę.
— Lack-a-day — rzekł wkońcu — tu odbyła się straszliwa walka. Widzicie tutaj te szyny? Są naprawione. Czerwone opryszki chciały napaść na pociąg, ale biali im przeszkodzili. To byli Ogellallajowie; poznaję to po tatuowaniu. A te porozłupywane czaszki! Tak bije tylko kolonel Sam Firegun. Dick Hammerdull walczył tu także z Holbersem. Tu stali, jak zwykle, oparci plecyma o plecy. Poznaję to po śladach stóp, wkopanych głęboko w ziemię. Tam płonęły ogniska, a tam stały konie indyańskie, przywiązane do kołków. Czy widzicie te dziurki w ziemi? Hihihi, te ślady powinienbym przecież znać! Pozwolę sobie pierwszemu lepszemu grizzli przegryźć czaszkę, jeśli to nie był kolonel z Dickiem Hammerdullem i Pittem Holbersem