bo ani on, ani koń nie byliby wyglądali tak świeżo. Nie pytałem go o nazwisko, ani o inne okoliczności, gdyż byłoby to wykroczeniem przeciwko gościnności, lecz szedłem w milczeniu obok jego konia, dopóki on sam nie rozpoczął rozmowy.
— Jak daleko od was do najbliższego waszego sąsiada, boy? — zapytał mnie.
— Ku górom pięć mil, a za rzeką ośm.
— Czy długo tu już jesteście?
— Nie. Robimy dopiero w pierwszem polu.
— A jak się nazywacie, boy?
Dziwiło mię to, że sobie pozwalał mówić do mnie: boy, przecież nie byłem chłopcem w krótkich spodenkach! Zniecierpliwiony zbyłem go jak najkrótszą odpowiedzią:
— Kroner.
— Kroner? To ładnie. Ja nazywam się Wiliam Jones i pochodzę z Kanady. Kto jest właścicielem drugiej farmy, o której mówicie?
— Niejaki Fred Hammer.
— Ma synów, boy?
— Dwie córki.
— A ładne?
— Nie wiem, boy. Sami się im przypatrzcie!
Rozgniewało go to, że go nazwałem: boy, bo nagle ucichł i nic rzekł ani słowa, dopóki nie dojechaliśmy do wrót farmy.
— Kogo sprowadzasz, Timie? — zapytał ojciec, który stał na dziedzińcu i karmił indyki.
— Nie wiem właściwie. Jakiś master Wiliam Jones z Kanady.
— Welcome, sir! Zsiądźcie i wejdźcie!
Podał mu rękę i zaprowadził go do izby, a mnie kazał zająć się koniem. Gdy się z tem uporałem i udałem się za nimi, stał obcy przed Mary, która przyszła była w odwiedziny, i uszczypnął ją w policzek, mówiąc:
— Damn! To z was milutka miss!
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 7 —