Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/174

Ta strona została skorygowana.
—  158  —

— Popatrzcieno tam na drugą stronę! — rzekł do Billa Pottera, leżącego obok niego. — Widzę tam głowę jakiegoś dzikiego!
Zagadnięty poszedł za tą wskazówką i szepnął:
Good lack, na Boga, to Winnetou! A ja przypuszczałem, że jest z kolonelem! Nie pojmano go, ruszył więc za nimi, by ich uwolnić. Muszę mu dać znak.
— Przyłożył listek do ust i wydał głos, naśladujący ćwierkanie amerykańskiego świerszcza. Nie mogło to zwrócić na siebie uwagi nieprzyjaciół, gdyż świerszcze te odzywają się często. Winnetou natomiast rzucił na drugą stronę spojrzenie pełne zdumienia, a potem zniknął. Pojmani zaczęli także nadsłuchiwać, ale nie zdradzili się najlżejszym ruchem twarzy.
— Strzelać? — spytał kapitan. — Muszę was oddać Indyanom, a oni przywiążą was do pala męczeńskiego. Wasze złoto i futra dostaniemy mimoto, bo chybaby się dyabeł wdał w tę sprawę, gdybyśmy nie znaleźli śladów waszych ludzi. Bądźcie więc rozumni, master, i zgódźcie się!
— Ani mi się śni! Nawet życia nie chcę zawdzięczać człowiekowi, napadającemu chyłkiem na swoich braci i sprzedającemu ich wrogom, człowiekowi, który udaje najpierw bratanka mego, a potem napada na mnie. Jesteście łotr, master! Zapamiętajcie to sobie!
— Trzymajcie język na wodzy, bo nożem go wyrwę, zanim was wydam czerwonym!
— Dowiedzcie, że jesteście lepsi, niż myślę! Dajcie nam broń i pozwólcie nam walczyć, trzem przeciwko pięćdziesięciu, jeśli nie jesteście babą, lecz prawdziwym westmanem!
— To niepotrzebne, master! Wydmuchniemy wam i tak dusze z ciała. Co się tyczy zrobionego mi zarzutu „łotrostwa“, to uderzcie się sami w piersi. Nie będę się z wami o to sprzeczał! A zatem krótko i węzłowato: Czy przyjmujecie mój wniosek?
— Nie!