Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/175

Ta strona została skorygowana.
—  159  —

— A wy dwaj?
— Hm — rzekł Dick Hammerdull, mrugając pogardliwie małemi oczkami — czy go przyjmujemy, czy nie, to wszystko jedno; dla was w każdym razie nie wyniknie z tego nic dobrego. Możecie mi wierzyć! Gdybym tylko miał ręce wolne i rusznicę w garści, to dyabliby was porwali! Czy nie tak sądzisz, Picie, stary coonie?
— Jeśli sądzisz, Dicku, że go dyabli mają porwać — odrzekł zapytany — to nie mam nic przeciw temu!
Well done — odparł rabuś z gniewnym błyskiem oczu — to niech was czerwoni pozakłuwają i upieką, skoro wam się to podoba! Zrobię wam przynajmniej małą przyjemność w tem nieszczęściu i powiem, że nie potrzebujecie wcale pokazywać nam swego obozu, bo myśmy go już sami odnaleźli.
Usiadł obok Indyan, ażeby zawiadomić ich o wyniku układów.
Podczas tego odbyła się pod osłoną paproci krótka, lecz nadzwyczaj ożywiona rozmowa.
— A więc ten, który teraz mówi, to wasz kolonel? — zapytał Wallerstein Billa Pottera.
— Tak, sir, wasz stryj, jeśli to prawda, co opowiadaliście przedtem.
— Jest moim stryjem, możecie mi wierzyć. Tak jest podobny do ojca, że dla mnie nie istnieją już żadne wątpliwości. Co za nieszczęście! Teraz, gdy go spotykam, chcą go życia pozbawić! Czy niema już żadnej rady, Billu?
— Słuchajcie, sir! Jeśli sądzicie, że zostawię mojego kolonela w matni, to mylicie się bardzo grubo. Czy można liczyć na was, panowie?
Skinęliśmy tylko głowami, a Piotr Polter rzekł:
— Pozostanę i zginę tu z głodu, jak stary rozbitek, jeśli tego draba, który na dole mówi z kolonelem, nie rozduszę w palcach na kaszę! Ale wyjmijcieno jeszcze raz fotografię z kieszeni, mości poruczniku! Ogień płonie dość jasno, by można rzucić na to okiem.