cudownem ocaleniem, gdyż teraz chodziło o wyzyskanie zwycięstwa.
— Dalej, ludzie, na koń! — wołał — Indyanie mają straż przy koniach, które musimy zabrać! Wszyscy jednak nie są potrzebni. Kilku z was może tutaj zostać!
Po tem zarządzeniu popędził z tymi, którzy się doń przyłączyli, my zaś usiedliśmy na ziemi. Położenie nasze wcale nie było pewne, gdyż ci Indyanie, którzy uszli z życiem, mogli wrócić i z bezpiecznej odległości razić nas kulami. Ale obawy nasze na szczęście okazały się płonnemi. Nadsłuchiwaliśmy uważnie, ale nic podejrzanego nie zaszło. Pierwszy szmer, który przerwał ciszę, był przyjazny: szelest krzaków, trzask łamanych gałęzi dał znać, że wracają towarzysze ze zdobytymi końmi, których straż musieli pokonać. Bill Potter nie zapomniał o swoim wierzchowcu i o naszych i sprowadził je z tamtymi.
— Picie Holbersie, stary coonie, czy widzisz, że odzyskałem swoją starą klacz? — spytał uszczęśliwiony Hammerdull.
— Hm, jeśli ty sądzisz, że ją widzę, to ja nie mam nic przeciwko temu. By god, niewiele brakowało, a byłoby po tobie i po niej!
— Czy byłoby, czy nie, to wszystko jedno. Chciałbym jednak wiedzieć, kto są ci ludzie, którzy z małym Potterem... ’sdeath, czy to nie dyabelski sternik, który ma tak ogromne pięści i tak strasznie umie pić, jak chyba nikt na świecie?
— Rozumie się, że to ja jestem, stara beczko sadła! Znasz mnie jeszcze, hę? Jestem tutaj znowu, tym razem z mr. Treskowem i mr. Wallersteinem, bo...
— Mr. Wallersteinem? — spytał szybko Sam Firegun. — Piotrze Polterze, to ty naprawdę! Czego szukasz znów na sawannie? Co za mr. Wallerstein przyłączył się do ciebie?
— To jest ten oto sir, kolonelu, który przybył z panem Treskowem, ażeby odszukać swego stryja.
— Ten sir?
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/180
Ta strona została skorygowana.
— 162 —