przytem Indyan i nauczyłem się ich cenić. Oni mnie także znali i poważali, bo wiedzieli, że nie przybywam do nich jako wróg, lecz jako przyjaciel. Stałem się ich nauczycielem i doradcą, a oni nawzajem uczyli mnie, jak się używa broni, poluje i walczy z nieprzyjacielem, jakkolwiek ja byłem człowiekiem, zamiłowanym w pokoju. Musiałem polować, ażeby się wyżywić, a czasami musiałem się bronić przed nieprzyjacielem, którym nigdy nie był czerwony, lecz zawsze biały. Twierdzenie wasze, że biali bywają gorsi od czerwonych, uważam za zupełnie słuszne. Mógłbym na to przytoczyć niejeden, przekonywający dowód.
— Uczyńcie to, sir! Opowiedzcie nam przynajmniej o jednem ze swoich doświadczeń!
— Hm! Opowiedziałbym, gdyby także i inni gentlemani tego sobie życzyli.
— Nawet proszą o to! Zebrało nam się dziś na opowiadanie, a to jest bardzo zajmujące. Nieprawdaż, pani Thick?
Gospodyni, która przyniosła była właśnie kilka pełnych szklanek, odpowiedziała:
— Prawda, sir! Rozglądnijcie się tylko po izbie! Uwaga wszystkich skierowana ku waszemu stołowi. Nigdy jeszcze nie było u mnie tak spokojnie i cicho, jak teraz. Sądzę także, że opowiadać i słuchać opowiadania jest o wiele lepiej i dostojniej, aniżeli się kłócić, bić i niszczyć stoły, krzesła, flaszki i szklanki, jak to nieraz gentlemani u mnie robią. A zatem opowiedzcie nam, sir, swoją historyę!
— Well! — zgodził się etnolog. — Jeśli wam to sprawi przyjemność, to nie będę się ociągał. Spróbuję opowiedzieć ją tak samo ładnie i płynnie, jak tamci panowie. Zaczynam:
— Byłto cudownie piękny poranek czerwcowy, prawdziwa rzadkość w owym odległym kącie, który północno zachodni róg terytoryum indyańskiego tworzy z prostolinijnemi granicami Kanzasu, Colorado i Nowego Meksyku. W nocy spadła dość silna rosa, przeto
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/185
Ta strona została skorygowana.
— 167 —