Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/186

Ta strona została skorygowana.
—  168  —

na źdźbłach i gałązkach iskrzyły się brylantowe krople, a szczególna woń trawy bawolej nabrała takiej ożywczej świeżości, że płuca z rozkoszą wciągały ją w długich oddechach.
Taki poranek może dobroczynnie podziałać na usposobienie człowieka, ale ja w ten przepyszny dzień jechałem dość zmartwiony. Powód tego był bardzo prosty: koń mi okulał. Poprzedniego dnia zaczepił w cwale nogą o korzeń. A jazda po preryi na kulawym koniu nietylko złości, ale może nawet w pewnych warunkach mieć nieszczęśliwe następstwa. Wobec groźnych stosunków, tam panujących, zależy często życie i bezpieczeństwo myśliwca od użyteczności jego konia.
Polowałem z kilku ludźmi z Colorado w pobliżu Spanish-Peaks i przez Wilow-Springs przybyłem tu nad Nescutunga-Creek, ażeby na jego prawym brzegu spotkać się z Willem Saltersem, z którym przed kilku miesiącami łowiłem bobry w Nebrasce, a przy rozstaniu wyznaczyłem sobie schadzkę. Chcieliśmy przejechać przez terytoryum indyańskie aż do południowo wschodniej granicy, a potem udać się prosto na Zachód na Llano Estacado, ażeby poznać tę osławioną pustynię.
Do tej podróży potrzebny był bezwarunkowo dobry koń, a tymczasem mój okulał. Nosił on mię wiernie wśród wielu niebezpieczeństw, nie chciałem go zamienić za innego, musiałem więc dać mu wypocząć, dopókiby noga nie wyzdrowiała. Spowodowana tem strata czasu była mi wielce niemiła, dlatego mój zły humor nie wydawał mi się nieuzasadnionym.
Gdy mój mustang kulał powoli po preryi, ja rozglądałem się za oznakami, któreby świadczyły o blizkości rzeki. Tam, gdzie się znajdowałem, rosły tylko luźne krzaki. Ale ku północy ciągnęła się ciemna linia, w której domyślałem się większych kompleksów drzew i zarośli. Zwróciłem się zatem w tym kierunku, w tem przekonaniu, że gdzie jest więcej roślinności, tam musi też być i woda.