— Pewnie jesteście głodni?
Kobieta zarumieniła się po uszy, jak gdyby obrażona. Naraz trysnęły jej z oczu łzy, a ona, kładąc rękę na sercu, rzekła:
— Mój Boże! Ja nie uskarżałabym się na nic, gdyby tylko Józef był syty! Pole nie przynosi żadnego dochodu, bo mąż pozwala, żeby dziko zarastało. Wskutek tego ograniczeni jesteśmy na polowanie, które także mało przynosi, bo mąż oszalał na punkcie wykopania skarbu.
Wybiegłem do konia po mój zapas mięsa surowego i dałem go kobiecie. Zacny Will Salters poszedł także po swój.
— O panowie — rzekła — jacyście wy dobrzy! Żeby to Rollins był taki!
— To okropny człowiek! — zauważył Salters. — Nie chciałbym was urazić, ale zdaje mi się, te widziałem go już kiedyś w mojem życiu. I to w niezbyt zaszczytnych dlań okolicznościach. Bardzo jest podobny do pewnego człowieka, którego znano tylko pod imieniem indyańskiem. Nie wiem, co ono znaczy. Brzmiało, jeśli się nie mylę, Indano, albo Indanszo.
— Inta-nczo! — odezwał się ktoś u wejścia.
Tam stał młody Indyanin. Nie dosłyszał wszystkich słów naszych, tylko ostatnie i oczy zamigotały mu dziwnym blaskiem. Kiedy wzrok mój spoczął na nim badawczo, obrócił się i zniknął.
— To imię, wzięte z języka Apaczów, którego ty nie rozumiesz — oświadczyłem towarzyszowi. — Znaczy tyle, co: złe oko.
— Złe oko? — spytała kobieta. — Mąż mój często powtarza to słowo, ilekroć przez sen mówi, albo siedzi pijany w kącie i sprzecza się z niewidzialnemi osobami. Czasem niema go przez cały tydzień. Potem przynosi z fortu Dodge nad Arkanzasem brandy, chociaż nie wiem, czem za nią płaci. Potem pije i pije, dopóki zmysłów nie straci i zaczyna mówić o krwi, o mordach, złocie, nuggetach i skarbie, który tutaj ma
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/194
Ta strona została skorygowana.
— 176 —