Indyanin sięgnął oburącz do pasa, za którym tkwił w pochwie nóż. Na nim wisiało kilka włosów. Mimo ciemnego zabarwienia jego twarzy, dostrzegłem, że poczerwieniał.
— Oko Małego Jelenia widzi jasno — mówiłem dalej — ale nie ma dość wprawy na takie drobiazgi, od których często życie zależy. Mój młody brat przybył tu, ażeby zobaczyć właściciela tego domu. Czy pragnie zemsty nad nim?
— Złożyłem przyrzeczenie, że będę milczał — odpowiedział — ale mój biały brat jest przyjacielem najsławniejszego z Apaczów. Pokaże mu coś, co odda mi jeszcze dzisiaj wieczorem. Może o tem mówić, bo godzina moja nadeszła.
Odchylił na piersiach koszulę i wyciągnął skórę, złożoną w czworo jak koperta. Wręczył mi to i odszedł ku polu kukurydzy, gdzie stał Józef. Widziałem, że wziął go za rękę i pociągnął za sobą.
Otworzyłem garbowaną skórę jelenią, a w niej znalazłem drugi kawałek skóry z cielęcia bawolego, ogołoconej z sierści, wyprawionej wapnem i wygładzonej na pergamin. Złożona była w dwoje, a gdy ją rozłożyłem, zobaczyłem szereg figur, nakreślonych czerwoną farbą, podobnych w rysunku do słynnego napisu na skale w Tsitsu-mo-wi w Arizonie. Miałem w ręku dokument, pismem indyańskiem napisany, tak niezwykłą rzadkość, że w pierwszej chwili nie myślałem o odczytaniu, lecz pospieszyłem do chaty, aby ten skarb pokazać Willowi Saltersowi. Ten potrząsnął głową na widok pisma i rzekł wielce zdziwiony:
— I to można przeczytać?
— Oczywiście!
— To czytaj to sam! Gdy chodzi o nasze zwykłe pismo, to ja wolę rozbijać się z dwudziestu Indyanami, niż z trzema literami. Nie byłem nigdy bohaterem w czytaniu, a listy wypisuję odrazu adresatowi na plecach tą dwururką. To najkrótsza droga. Pióro łamie mi się pod palcami, a widok atramentu
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/201
Ta strona została skorygowana.
— 181 —