Stało się to wszystko tak prędko, że od spostrzeżenia trąby do teraz nie upłynęło pięć minut. Nie było mi zbyt wygodnie. Prawą ręką musiałem trzymać kobietę, a lewą prowadzić kasztana i mego gniadego.Lecz dałem sobie radę. Ujechawszy przestrzeń dość dużą, zawołałem na Willa, by się zatrzymał. Gdy to uczynił, odwróciliśmy się, aby zobaczyć, co się za nami dzieje.
Trąba była już prawie dosięgła rzeki. Powietrze i chmury zniknęły bez śladu. Trąba tworzyła jakby potworną klepsydrę olbrzymich rozmiarów, w której wirowały wyrwane krzaki, kamienie, duże kawały murawy i całe masy piasku. Był to jakiś nadziemski potwór.
Wreszcie dotarła do brzegu. Czy zatrzyma się i poleci tamtą stroną, w górę lub w dół, czy też się rozpadnie? Tak pytaliśmy się siebie nawzajem. Człowiek, któryby się dostał w obręb jej ruchów, byłby niechybnie zgubiony. Porwany wysoko i wykręcany na wszystkie, strony musiałby się udusić, jeśliby trąba nie grzmotnęła nim przedtem o ziemię i nie rozmiażdżyła kręcącemi się z nim masami.
Nad brzegiem zatrzymała się trąba, jakby dla namysłu. Górny lejek, zwężający się ku dołowi, pochylił się w dotychczasowym kierunku. Szarpał dolnym tak, że zdawało się, jakby się chciał oderwać. Wtem nastąpił straszliwy huk, zbite masy piasku, kamieni, krzów i murawy zniknęły, a natomiast podniósł się wysoki słup wody. Miał z początku kształt równego walca, lecz zwężając się w środku, przybrał wkrótce kształt dwu równych stożków, połączonych wierzchołkami. Z trąby powietrznej zrobiła się trąba wodna, która, jakby rozgniewana zatrzymaniem się nad rzeką, posuwała się teraz ze zdwojoną szybkością. Pochwyciwszy domek, leciała prosto na nas.
— Teraz na prawo! — krzyknąłem.
Przez tę krótką chwilę trudno było konie utrzymać. Poczuwszy niebezpieczeństwo, gnały tak, że
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/206
Ta strona została skorygowana.
— 186 —