meksykańskie spodnie, białą koszulę i po huzarsku z ramion zwisającą bluzę. Spodnie i koszula ściągnięte były szalem, owiniętym jak pas dokoła bioder. Oprócz noża nie było u niego widać innej broni. Żółty sombrero leżał na twarzy dla ochrony od ciepłych promieni słońca. Człowiek ten spał tak mocno, że nie usłyszał zbliżenia się obcych.
— Hola, chłopcze, zbudźno się! — zawołał biały, potrząsając go za ramię.
Śpiący zbudził się, zerwał się z ziemi i dobył noża.
— Do stu piorunów! Czego tu chcecie? — zawołał głosem, upojonym snem.
— Najpierw wiedzieć, kto jesteś.
— A kto wy?
— Hm, zdaje się, że się obawiasz tego czerwonego męża. To niepotrzebne, stary chłopcze. Ja jestem traperem nazwiskiem Helmers, a ten to Szosz-in-liet, wódz Apaczów Icarilla.
— Szosz-in-liet? — powtórzył obcy. — W takim razie nie boję się, gdyż ten wielki wojownik jest przyjacielem białych.
Szosz-in-liet znaczy po polsku: serce niedźwiedzie.
— No, a ty? — zapytał biały, który się nazwał Helmersem.
— Jestem wakerem[1] — odrzekł zbudzony.
— Gdzie?
— Po tamtej stronie rzeki.
— U kogo?
— U hrabiego Rodrigandy.
— A skąd się wziąłeś po tej stronie?
— Do wszystkich dyabłów! Powiedzcie raczej, jak ja się dostanę napowrót! Ścigają mnie!
— Kto taki?
— Komancze.
— To dziwna rzecz. Komancze ciebie ścigają, a ty kładziesz się tu spać z całym spokojem.
- ↑ Vaquero = pasterz wołów.