Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/23

Ta strona została skorygowana.
—  13  —

Już zdaleka rozpoznałem jego twarz. Był to meżczyzna długi, silny i żylasty, prawdziwy Jankes z wystającym nosem, niebieskiemi oczyma bez cienia fałszu, z szerokiemi ustami, silną dolną szczęką. Mimo swej dobroduszności mógł jednak być przebiegłym, gdyby tego okoliczności wymagały.
Pod pniem leżała olbrzymia siekiera, dobra rusznica i kilka innych rzeczy, niezbędnych w tych stronach. Zdawało się, że ten człowiek ćwiczył się w przemawianiu i wyglądał na self-mana, zdolnego przebić się przez nędzę, walkę i pracę do lepszego stanowiska, niż je Zachód dać może.
Słyszałem jego każde słowo. Mówił zaś tak:
— Sądzicie, że niewolnictwo jest rzeczą świętą i konieczną, której nie można usunąć ani przemocą, ani argumentami? Czyż ucisk człowieka, pogarda i dręczenie całej rasy mogą być rzeczą świętą? Czy jest to konieczne, żeby na siły ludzkie nakładać prawo własności, skoro za wynagrodzenie pracowałyby o wiele lepiej i wierniej? Nie chcecie ani dowodów słyszeć, ani uznać przemocy? Dobrze, ja wam mimo to wyłuszczę argumenty, a choć wy ich nie uznacie, to przecież podniesie się nieodparta siła, która złamie wasz kij, którym okładacie murzyna, wyrwie z serca zachłanność i zmiażdży, zniszczy wszystko, coby się odważyło stanąć jej w drodze. Ja wam powiadam, że przyjdzie czas, kiedy...
Przerwał, ponieważ zauważył mnie. W następnej chwili zeskoczył z pnia, podniósł strzelbę do strzału i zawołał:
— Stójcie, człowieku, ani kroku dalej! Kto wy?
Pshaw! — odpowiedziałem. — Odłóżcie spokojnie pukawkę! Nie mam chęci was pożreć, ani dostać w brzuch okrągłego kawałka ołowiu!
Następne spojrzenie widocznie upewniło go o mojem pokojowem usposobieniu, bo spuścił strzelbę i skinąwszy głową, rzekł:
Well! To chodźcie tu i powiedzcie, kto jesteście!
— Nazywam się Tim Kroner. Od wczoraj pędzę