zornie. Oddział zatrzymał się na wzgórzu, osłoniętem z trzech stron i opadającem stromo w parów, przez który przedtem przejechali oni, a teraz musieli przejechać Komancze, jeśli ich ścigali w dalszym ciągu.
Apacz zsiadł z konia i przywiązał go do kołka, towarzysze zaś uczynili to samo.
— Teraz strzelby do ręki! — rozkazał Helmers. — Nie długo będziemy czekać!
Wszyscy posłuchali rozkazu, nawet dziewczęta pochwyciły strzelby. Wszyscy udali się na krawędź i położyli się tam na czatach,
— Pst, sennorze! — skinął Helmers na majordomusa. — Głowa wstecz, żeby nas nie zauważyli! — Ci Komancze mają bystre oczy.
— Wywiadowców przepuścić! — rozkazał Apacz.
— Co on mówi? — spytał jeden z wakerów.
— To przecież całkiem proste — odrzekł Helmers. — Komancze domyślają się oczywiście, że możemy się na nich zaczaić, puszczą więc naprzód jednego lub dwu jeźdźców na zwiady, by się przekonać, czy nie urządziliśmy zasadzki, a potem sami nadciągną w bezpiecznem oddaleniu. Przepuścimy zatem szpiegów i zaczekamy na resztę. Ale nie będziemy strzelali na chybił trafił, lecz szeregiem tak, jak leżymy, ażeby kul nie marnować. Pierwszy z nas strzela do pierwszego Komancza, drugi do drugiego i tak dalej. Zrozumiano?
Wakerowie skinęli potwierdzająco głowami. Nastąpiła chwila oczekiwania.
Wreszcie dał się słyszeć ostrożny tętent dwu koni. Dwaj Komancze jechali zwolna wśród skał. Bystre ich oczy przeszukiwały każdy cal otoczenia, ale dali się uwieść tropowi Meksykanów, który wiódł dalej. Dzicy nie wiedzieli o tem, że oni zatoczyli łuk i zawrócili. Przejechali i zniknęli za kamieniami.
W kilka minut dał się słyszeć nowy tętent. To w wielkiej liczbie nadjeżdżali bez obawy Komancze, wiedząc, że wywiadowcy są przed nimi. Kiedy osta-
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/244
Ta strona została skorygowana.
— 222 —