Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/245

Ta strona została skorygowana.
—  223  —

tni pojawił się w parowie, wysunął Apacz swoją strzelbę.
— Ognia! — zakomenderował Helmers.
Huknęły wszystkie strzelby, a Helmersa i Apacza po dwakroć i tyluż nieprzyjaciół runęło z koni. Reszta zatrzymała się na chwilę. Nie wiedzieli, czy uciekać, czy uderzyć na ukrytego nieprzyjaciela. Rozglądnęli się dokoła i spostrzegli wreszcie, skąd pochodził dym.
Nlate tki, tam są! — zawołał jeden z nich, wskazując ręką w górę.
Choć ta przerwa trwała krótko, mimoto ociąganie się dzikich dało białym czas do powtórnego nabicia. Huknęły znowu strzały i podwoiła się liczba poległych. Kilku pozostałych nie mogło myśleć o oporze. Zawrócili konie i uciekli cwałem.
— Komancze tchórze! — rzekł wyniośle wódz Apaczów.
Zeszedł zwolna po zboczu, ażeby sobie zabrać skalpy zastrzelonych przez siebie nieprzyjaciół. Reszta zeszła także, by pochwytać konie, pozbawione jeźdźców. Całe zajście trwało ledwie kwadrans. Teraz można było puścić się w dalszą drogę.
— No, teraz będziemy już bezpieczni po wszystkie czasy rzekła Ema.
— Pani się myli — odparł Helmers.
— Tak? Sądziłam, że nauczka, jaką od nas dostali, jest dość surowa!
— Właśnie dlatego będą myśleli o zemście. Czy widzi pani, że Apacz spoziera tam w lewo?
— Widzę. Dlaczego to robi?
— Tam prowadzi trop wywiadowców, którzy uciekli tak samo jak tamci. Spotkają się z pozostałymi przy życiu Komanczami i podążą za nimi, by się przekonać, gdzie będziemy i gdzie się zatrzymamy. Potem zawrócą i sprowadzą odpowiednią liczbę wojowników, ażeby napaść na hacyendę.
— O, hacyenda mocna. To mała forteca.
— Znam ten rodzaj zagród i dworków. Zbudo-