Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/247

Ta strona została skorygowana.
—  225  —

świtaniem jest najniebezpieczniejszy, kiedy to dzicy najchętniej urządzają napady.
Ale noc przeszła bez wypadku. Z nowemi siłami wyruszyli nasi podróżni rano w dalszą drogę. Wjeżdżali w coraz bardziej cywilizowane strony, aż wkońcu dotarli popołudniu do celu.
Hacyenda oznacza właściwie folwark. Hacyendy amerykańskie jednak możnaby porównać z naszenu największemi rycerskiemi dobrami, gdyż należą do nich często obszary ziemi, dorównywające wielkością niejednemu europejskiemu ksiąstewku.
Hacyenda del Erina była iście książęcą posiadłością. Potężny gmach, zbudowany z ciosowego kamienia, otoczony był palisadą, chroniącą go od zbójeckich napadów. Wnętrze domu pańskiego, podobnego do zamku książęcego, było pięknie urządzone i tak przestronne, że mogło pomieścić setki gości.
Dom otaczał szeroki ogród, w którym bujna roślinność podzwrotnikowa promieniała przepysznemi barwami i roztaczała najwspanialsze wonie. Do ogrodu przytykała z jednej strony gęsta puszcza dziewicza, a z drugiej rozległe pola, na których uwijały się trzody, liczące po kilka tysięcy zwierząt.
Kiedy kawalkada mijała pastwiska, kilku wakerów wśród radosnych okrzyków nadjechało celem powitania przybywających. Radość ich zamieniła się jednak wnet w wybuchy gniewu, gdy się dowiedzieli, ilu ich towarzyszy padło z ręki Komanczów. Prosili, żeby się natychmiast przeciwko nim wyprawić celem pomszczenia towarzyszy.
Majordomo pospieszył był naprzód, ażeby oznajmić, że przyjeżdżają oczekiwani. Gdy jeźdźcy przybyli do hacyendy, stał już stary Petro Arbellez w bramie, ażeby przywitać córkę i jej towarzyszy. W oczach miał łzy radości, kiedy zsadzał ją z konia.
— Witam cię, moje dziecko! — rzekł. — Musiałaś dużo ucierpieć w tej niebezpiecznej podróży, bo masz innego konia i wyglądasz bardzo zmęczona.