— Odpokutujecie za moją obrazę i to wnet, wnet!
Po tym bezsilnym objawie gniewu udał się do swoich pokoi.
Tamci zasiedli tymczasem do uczty lukullusowej. Złożyły się na nią: wielkie kromki kawonów z rdzeniem koloru mięsa, których smaczny sok perlił się różowemi kroplami na srebrnych talerzach; na pół otwarte granaty, owoce kaktusowe, pomarańcze, słodkie cytryny oraz wszelkie rodzaje legumin i mięsiw. Podczas jedzenia opowiedziano o ostatnich wypadkach jeszcze obszerniej, aniżeli to dotychczas było możliwe. Następnie poprosił hacyendero sennorów, żeby się udali do przeznaczonych dla nich pokoi.
Obaj przyjaciele mieszkali obok siebie. Helmers nie mógł jednak wytrzymać długo w ciasnej izbie, dlatego poszedł do ogrodu, gdzie napawał się różnoraką wonią. Potem wyszedł na wolne pole, ażeby się przypatrzyć na pastwisku wspaniałym rumakom amerykańskim.
Kiedy się przechadzał obok palisady i mijał jeden z jej rogów, podniosła się nagle przed nim jakaś postać. Na jej widok niespodziany przystanął Helmers. Był to tęgi i wysoki mężczyzna, odziany w całkiem niegarbowaną skórę bawolą, jak ją zwykle noszą cibolerowie. Na głowie miał skórę z górnej części czaszki niedźwiedziej, a kilka pasów skóry zwieszało się aż do ziemi. Z za szerokiego pasa wystawały głownie noży i innych narzędzi; od prawego ramienia do lewego biodra owinięte miał lasso, o palisadę zaś stała oparta żelazna rusznica, jedna z tych, które przed stu laty wyrabiano w Kentucky, tak ciężkich, że zwyczajny człowiek nie mógł niemi władać.
— Ktoś ty? — zapytał Helmers pod wpływem pierwszego zdumienia.
— Jestem Indyanin Czoło Bawole — odrzekł zapytany.
— Tekalto?
— Tak. Czy znasz mnie?
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/252
Ta strona została skorygowana.
— 230 —