w stronę, gdzie padł wystrzał. Wylazł na zbocze, którego szczyt porosły był dzikim mirtem. Dostawszy się do krzaków, zobaczył małą, ale głęboką dolinkę, w której dokoła ogniska znajdowało się ośmnastu mężczyzn i dwa trupy. Nieopodal leżało mnóstwo skrzyń, worów i siodeł jucznych. Jeden z mężczyzn nabijał właśnie pistolet.
— Tak ma być! — rzekł. — Kto się sprzeciwi, dostanie kulą w łeb!
— Czy strzały nas nie zdradzą? — zapytał drugi trwożliwie.
— Głupcze! Ktoby się na nas porwał?
Serce Niedźwiedzie rozumiał bardzo dobrze mieszaninę hiszpańskiego i indyańskiego języka, jakiej się na granicy używa, ale ci ludzie mówili czysto po hiszpańsku, a tego języka on nie znał. Uważał tych ludzi za oddział myśliwski, którego członkowie posprzeczali się z sobą tak gwałtownie, że aż zaczęli do siebie strzelać. Takie wypadki zdarzają się w Meksyku bardzo często, dlatego nie uderzają tubylca. Serce Niedźwiedzie cofnął się zatem, dosiadł konia i pojechał do estancyi.
Hrabia nie pokazywał się przez cały dzień. Posiadłszy pożądaną wiadomość, kazał swoim służącym spakować rzeczy. Po wieczerzy udał się do Arbelleza i oświadczył, że odjeżdża. Chociaż to hacyendera zastanowiło, nie pytał go o powód i nie próbował zatrzymać. Wracając do swego pokoju, spotkał się Rodriganda z Karją. W przekonaniu, że jest u celu pragnień swoich, popełnił głupstwo przez to, że tak przemówił do niej:
— Zawiadomiłem właśnie Arbelleza, że odjeżdżam.
— Dokąd? — spytała Indyanka.
— Do Meksyku.
— A skarb?
— Zabiorę go sobie przedtem. Miałem w pogotowiu wielu arierów z mułami, teraz udam się z nimi pod górę El Reparo po skarby. Potem ruszam prosto do Meksyku.
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/275
Ta strona została skorygowana.
— 253 —