przejść, gdy mu wyjawiłem cel mego przybycia. W pierwszym domu zażądałem bliższych wiadomości.
— Musicie o to zapytać kolonela Butlera, który tutaj dowodzi — odpowiedziano mi. — On jest tam w domu oficerskim.
— Kto mnie oznajmi?
— Oznajmi? Człowieku, nie znajdujecie się przecież przed białym domem w Waszyngtonie, lecz w ostatnim posterunku przed indyańską granicą! Tutaj nikt na takie drobnostki nie zważa. Kto przejdzie przez palisadę, może wetknąć nos tam, gdzie były już inne nosy.
Skierowałem się ku wskazanemu mi budynkowi i wstąpiłem przez drzwi do izby, w której nie zastałem nikogo. Tylko z sąsiedniego pokoju dochodziło kilka głosów, oraz dźwięk złotówek i srebrników.
Drzwi były tylko przymknięte. Zanim wszedłem, chciałem zobaczyć, z kim mam do czynienia i rzuciłem okiem przez szparę. Na środku izby stał z gruba ciosany stół, przy którym siedziało może dziesięciu oficerów rozmaitych stopni i grało w karty przy świetle świecy z łoju jeleniego. Wprost naprzeciwko kolonela siedział... nikt inny, tylko Kanada-Bill przed ogromną kupą pieniędzy, piasku złotego i grudek i przerzucał na swój sposób trzy karty.
Grali w three carde monte.
Nikt z nich nie mógł mnie widzieć. Wahałem się, czy wejść i namyślałem się właśnie nad sposobem powitania Billa, kiedy zauważyłem, jak on wykonał ten sam ruch błyskawiczny, którym wówczas wrzucił sobie czwartą kartę do rękawa. W jednej chwili ja stanąłem za nim i pochwyciłem go za rękę.
— Za pozwoleniem, gentlemani, ten człowiek gra fałszywie! — powiedziałem.
Bill chciał powstać, lecz mu się to nie udało, gdyż lewą ręką trzymałem go za ramię, a prawą ścisnąłem za szyję tak mocno, że mu zatamowało oddech i odebrało zdolność do wszelkiego ruchu.
— Gra fałszywie? — wybuchnął pułkownik. —
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/36
Ta strona została skorygowana.
— 24 —