Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/38

Ta strona została skorygowana.
—  26  —

— Ani mi przez myśl nie przeszło, sir! Czy uważacie może siebie i tych gentlemanów za ludzi, wobec których można się odważyć na takie sztuczki?
— Przywykliśmy do gry rzetelnej. Nie podejrzewaliśmy was, że jesteście opryszek, dlatego nie patrzyliśmy wam na palce. Gdybyśmy byli wiedzieli, kogo mamy przed sobą, byłby się wam ten figiel nie udał.
— Tu o żadnym figlu niema mowy. Grałem uczciwie.
— A karta, znaleziona w waszym rękawie?
— To mnie nic nie obchodzi! Ja tam jej nie wsadziłem. Czy widzieliście to może, kolonelu?
— Sama więc tam wpadła?
— Albo ją tam włożono. Kto mnie trzymał za rękę, ten będzie chyba wiedział, jak ona się tam dostała!
Te słowa oburzyły mię do żywego. Nie mogłem się już dłużej powstrzymać i uderzyłem go pięścią w głowę tak, że upadł na krzesło.
— Macie dobre uderzenie, master — rzekł śmiejąc się pułkownik — ale dajcie temu raczej pokój, bo to nie należy do rzeczy. My go potem sami weźmiemy w obroty i nie pożałujemy rąk.
— Mam prawo żądać, żebyście mnie bronili przed takiemi napaściami, sir — zawołał Jones, usiłując się podnieść. — Oskarżam tego człowieka o to, że umyślnie rzucił mi kartę do rękawa!
— Tak, tę samą kartę, którą pokazywaliście nam przed kilku sekundami. Nie narażajcie się przynajmniej na śmiech! Towarzysze, czy uznajecie tego mr. Jonesa, czy Fletchera, winnym?
— Grał fałszywie; o tem niema co wątpić! — zabrzmiało dokoła.
— W takim razie wydajmy nań wyrok i to zaraz na miejscu!
Odeszli na bok, by się porozumieć. Kanada-Bill zdradził się sam. Spojrzał na leżącą jeszcze przed nim kupę pieniędzy, a potem do otwartego okna. Szybkim