chwytem zabiał tyle monet, ile w tym pośpiechu zdołał i poskoczył ku oknu. Lecz równocześnie ja podniosłem rusznicę do twarzy i zawołałem:
— Stop, master Jones! Jeszcze krok, a będzie po was!
Oglądnął się, poznał, że to prawda i zatrzymał się natychmiast.
— Liczę do trzech; jeśli do tego czasu pieniądze nie będą na swojem miejscu, to strzelam. Raz...
Wrócił powoli do stołu.
— Dwa...!
Położył pieniądze obok reszty.
— Tak, teraz usiądźcie i czekajcie spokojnie, zanim się los wasz rozstrzygnie!
Teraz dopiero opuściłem lufę. Oficerowie skończyli naradę, a podczas narady widzieli oczywiście, co było zaszło. Teraz przystąpili znów do nas, a pułkownik, podawszy mi powtórnie rękę, rzekł z uśmiechem:
— Dzielny z was zuch, master... Jakże się właściwie nazywacie?
— Tim Kroner, sir!
— A zatem, mr. Kroner, jesteście zuch. Szkoda, że nie służycie w moim pułku, lub coś podobnego! — Zwracając się zaś do Jonesa, dodał: — Za swój figiel dostaniecie pięćdziesiąt dobrych batów na gołą skórę. Sądzę, że wam to wyjdzie na korzyść!
— Pięćdziesiąt batów? Jestem niewinny; przeto nie uznaję tego wyroku!
— Well, mylord, to dostaniecie je niewinnie, a gdy już przylgną do waszej skóry, będziecie je musieli przyjąć. Gdybyście potem chcieli apelować przeciw temu u prezydenta, to wystawię wam asygnatę na nowych pięćdziesiąt, albo na sto. Poruczniku Welhurst, weźcie tego człowieka na dwór i postarajcie się, żeby otrzymał wszystko, co mu się należy!
— Możecie się na mnie zdać w zupełności, kolonelu! — rzekł młody oficer, przystępując do Jonesa. — Go on, człowieku. Baty was czekają na dworze!
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
— 27 —