— Ja się nie ruszę z miejsca. Domagam się praw moich! — zawołał Jones.
Na to wykręcił się pułkownik na pięcie i rzekł:
— On niezadowolony, poruczniku. Wyliczcie mu o dziesięć więcej, czyli razem sześćdziesiąt! Rozporządzam tak, bo odpowiedzialność biorę na siebie. A jeżeli i teraz nie pójdzie, to dostanie za każdą dalszą minutę o dziesięć więcej!
— No? — zapytał porucznik z groźnem spojrzeniem.
— Pójść muszę; ale wy może nigdy nie zapomniecie, three carde monte, bo ja zwrócę się do tego sędziego, o którym teraz nikt z was nie myśli!
Wyszedł pierwszy, a porucznik za nim z odwiedzionym rewolwerem. Pułkownik zwrócił się teraz do mnie:
— Jak się przedstawia sprawa tego morderstwa, sir? Jeśli wasze dowody są silne, to na miejscu złożymy jury i weźmiemy go na stryczek. Wiecie, na jakiem znajdujemy się terytoryum, a wiecie także i to, że mam prawo załatwiania wszelkich spraw na krótkiej drodze.
Opowiedziałem dokładnie całe zdarzenie.
— W takim razie sprawa wasza źle stoi rzekł oficer. — Tu jest konieczne: albo jego przyznanie się do winy, albo przynajmniej jeden świadek, któremuby można zaufać. Ręczę wam, że podczas przesłuchania nazwie się Fred Fletcher i będzie udawał, że was nie zna. Nadto nie widzieliście wcale, że Kanada-Bili był tym, który wystrzelił. Co więcej, nie możecie nawet twierdzić, że był między rozbójnikami. Uczynię, co będę mógł; to wam przyrzekam, ale wiem dobrze, że będziemy go musieli wypuścić. Reszta to już wasza rzecz. Gdy obaj stracicie fort z oczu, wtedy będziecie mogli pomówić z nim na swój sposób.
Po chwili wprowadzono napowrót Kanada-Billa. Wyglądał okropnie. Nabiegłemi krwią oczyma patrzył sztywnie dokoła, jak gdyby usiłował wryć sobie w pamięci rysy każdego z osobna. Pułkownik rozpoczął
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/40
Ta strona została skorygowana.
— 28 —