lepszym detektywom. W Illinois i w Jowie pozwolił obie teraz pewien szczwany włóczęga wodzić za nos rozmaite pieniężne i administracyjne wielkości, a ponieważ nikt z detektywów nie zdołał go pochwycić, przeto dano mnie piękne zlecenie wyszukania go i oddania w ręce sprawiedliwości, o ile możności żywcem. To zastrzeżenie „o ile możności“ upoważnia mię naturalnie w miarę potrzeby używać broni.
— Jak się ten drab nazywa?
— On ma kilka tuzinów nazwisk, a nie wiadomo, czy choć jedno jest prawdziwe. Ostatnią jego sprawką było sfałszowanie weksli na wysoką sumę. Zrobił to w Des Moines, a stamtąd prowadzi trop jego prawdopodobnie na Coteau. Każdy zbrodniarz ma słabą stronę, która go odznacza i prędzej czy później przed sędziego prowadzi. Słabą stroną tego jest przywiązanie do nafciarzy. Zdaje się, że jest obeznany z tym zawodem, dlatego przypuszczam, że udał się do Guy Wilmersa.
— Heigh-ho, toby mu nie wyszło na dobre! Spodziewam się, że pomówię z nim parę słów, jeśli go będzie można tam znaleźć. To chyba nie Kanada-Bill?
— Nie? Czemu?
— Bo ten był ostatnimi czasy w Des Moines, gdzie podobno wygrał dwanaście tysięcy dolarów.
— Wiem o tem. Zniknął stamtąd bez śladu i wynurzy się, jak zwykle, tam, gdzie go się najmniej spodziewają. To bardzo niebezpieczny człowiek, bo gry nie można mu zakazać, a inne występki tak popełnia, że niema wyraźnego powodu do zaczepienia go. Dziwiłbym się, gdybyśmy go tam nie zastali, bo ilekroć my się spotkamy, zawsze z nim mamy do czynienia.
Dalej jechaliśmy oczywiście razem. Mieliśmy jeszcze jedną noc przepędzić w drodze, a potem spodziewaliśmy się już blizkości rzeki, której nie można było zobaczyć zdaleka. Pilnie szukaliśmy śladów, lecz nie zauważyliśmy nic godnego wzmianki, tylko po jakimś czasie uderzyła nas szczególna woń, co pewien czas silniejsza.
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/59
Ta strona została skorygowana.
— 47 —