— Prawda to, Edwardzie?
— Prawda — odrzekł krótko, chwytając ją za rękę patrząc jej szczerze w oczy.
— Nawet gdy wrócicie do ojczyzny?
— Nawet wtedy. Wszakże oświadczyłem wam, Anitto, że bez was nie wrócę do ojczyzny. Czy już zapomnieliście o tem?
— Nie — odpowiedziała.
— A może słońce waszego uczucia przyświeca już komu innemu?
— Komu innemu? Któż to taki? A może nie wolno mi tego wiedzieć!
— Lekarz z góry, doktor White.
— On? — spytała przeciągle. — Któż chciałby być słońcem tego suchego mr. Chinarindo! Co do mnie, to mógłby pozostać w ciemności, dopókiby mu się podobało!
— Anitto, czy to prawda? — zawołał młodzian.
— Czemu nie dowierzacie moim słowom?
— Bo wiem, że łazi za wami krok w krok, a rodzice wasi chętnie go widzą u siebie.
— Nie przeczę, że za mną łazi, ale również prawdą jest, że ja go unikam, jak mogę. I to słuszne, że ojciec mu niekrzyw. Doktor nagadał mu dużo o majątku i chce z nami pojechać do ojczyzny, jeśli dość zarobi.
— Do ojczyzny? Czyżby ojciec chciał tam wrócić?
— Tak. Od kiedy misya została koszarami dla wszystkich, nie jest zadowolony z tutejszych stosunków. My jesteśmy biedni, stary ojciec nie potrafi tyle zarobić, żebyśmy mogli za to wyjechać. Dlatego...
— Dlatego co...?
— Dlatego mu się wydaje, że bogaty zięć spełni jego życzenie.
Edward milczał przez chwilę, a potem spytał:
— A ojciec oddałby waszą rękę doktorowi?
— Zapewne, ale ja go nie znoszę, a matka także.
— A mnie znosicie?
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/82
Ta strona została skorygowana.
— 68 —