Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/86

Ta strona została skorygowana.
—  72  —

z mniejszą sumą, miss będzie moją. Czy zgadzacie się, mr. Carlosie?
— Najzupełniej, ale z zastrzeżeniem, że wasze stosunki są takie, jak mi je opisaliście!
— Są takie! A zatem zgoda między nami. God bye; muszę iść do moich chorych...
Minęły całe miesiące, a na wzgórze wchodził do domu misyjnego znowu młody człowiek, a pod zaroślami odwrócił się do leżącego za nim krajobrazu. Chociaż umówionych sześć miesięcy upłynęło prawie z wyjątkiem kilku dni, nie był to Edward, lecz ktoś inny.
Napasłszy oczy rozległym widokiem, przeszedł przez portal, przez dziedziniec, a przed wejściem do bocznego skrzydła spotkał się z Anittą, którą zapytał:
— Czy możecie mi powiedzieć, sennorito, gdzie tu mieszka doktor White?
— Mieszka pod dachem. Wejdźcie tam, do szpitala, a zastaniecie go napewno.
Przybysz poszedł za tą wskazówką, wspinał się po schodach coraz to wyżej i wyżej, aż dostał się na poddasze, gdzie zobaczył dwa rzędy łóżek, między któremi uwijał się doktor. Izba nie była zbyt jasna, a że na dworze zmrok już zapadał, trudno było rozróżnić przedmioty.
White zauważył obcego i przystąpiwszy doń, zapytał:
— Czego sobie życzycie, sennorze?
Gość przysłuchiwał się brzmieniu tego głosu, a potem spytał z zaciekawieniem:
— Czy wy jesteście doktor White, sir?
— Tak.
— Ja jestem farmaceutą. Chciałem w Kalifornii wykopać szczęście z ziemi, ale nie znalazłem nic. Wtedy udałem się do biura pośrednictwa pracy, aby poprosić o służbę. Tam powiedziano mi, że potrzebujecie dozorcy chorych i dlatego przybyłem do was, by się przekonać, czy posada jest jeszcze wolna.