Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/92

Ta strona została skorygowana.
—  78  —

nuggety. Pilnowałem się bardzo przed wzrokiem innych poszukiwaczy, bo to przeważnie rozbójnicy. Kto wie nawet, czy byłbym dziś żył, gdyby w ostatnich dniach nie był nadszedł Old Shatterhand, by się dowiedzieć o wyniku moich poszukiwań.
— Czy Winnetou był z nim także?
— Nie. Rozłączył się z nim na pewien czas, ażeby udać się najpierw do Sacramento, a potem do San Francisco. Old Shatterhand został przy mnie, dopóki nie opuściłem pokładów i starał się, żeby nie zbliżył się do mnie żaden z poszukiwaczy. Następnie sprowadził mię tutaj.
— Dzisiaj?
— Tak.
— Więc przyjechał z wami?
— Tak! Siedzieliśmy razem w wagonie.
— Kiedyście wysiedli, rozmawialiście z kimś w wagonie. Czy z nim?
— Tak. Nie wysiadł zaraz razem ze mną, bo miał jeszcze pomówić z innym podróżnym. Pożegnałem go więc i poprosiłem, żeby dotrzymał słowa.
— Jakiego słowa?
— Przyrzekł, że mnie odwiedzi jutro w misyi.
— Do dyabła! Naprawdę?
— Tak — odrzekł Edward, nie widząc, w jakie rozdrażnienie wpadł doktor, który bardzo się bał Old Shatterhanda, ale zapanował nad sobą i pytał dalej:
— Czy możecie także udowodnić, że macie trzy tysiące dolarów? Będziecie to musieli zrobić jeszcze dzisiaj wieczorem.
— Mogę. Zamieniłem cały pył złoty na dobre papiery i mam je przy sobie.
Na to przystanął White, odwiódł kurek rewolweru i rzekł:
— Wielkie to było szczęście, że spotkaliście Old Shatterhanda i Winnetou, ale o wiele większa jest wasza głupota, że opowiedzieliście to wszystko mnie.
— Głupota? Czemu?