— Ja was do niego zaprowadzę, albo zaniosę. On was...
— Na miłość Boga, nigdy!
— Czemu nie?
— On strzelił do mnie.
— Aha! Czy był na dworcu?
— Tak.
— Czy to ten człowiek, z którym odeszliście stamtąd? A jak on się nazywa? Albo raczej: jak nazywa się teraz?
— White, doktor White.
— Doktor, lekarz? Iluż to zawodów próbował już ten łotr w życiu! Ale to będzie ostatni! Tym razem wydrę mu z rąk to rzemiosło i to na zawsze!
— Czyż znacie go?
— Aż nadto dobrze! Ale to rzecz uboczna teraz. Najważniejsze to, czy wy się dobrze czujecie?
— Teraz mi lepiej. Mogę już oddychać.
— A pierś was boli?
— Niebardzo.
— To spróbujmy, czy będziecie mogli wstać i pójść. Zeprzyjcie się na mnie!
Próba się udała. Edward szedł, chociaż jeszcze powoli Po drodze powtórzył Shatterhandowi swoją rozmowę z Whitem. W pobliżu misyi musiał usiąść na uboczu, w miejscu ukrytem. Old Shatterhand zaś kazał sobie opisać mieszkanie i szpital, a potem wszedł do budynku, by odszukać Whitego. Mieszkanie było zamknięte, wstąpił więc aż na poddasze i otworzył drzwi, nie zapukawszy przednio. Stały tam łóżka pacyentów, a przy stole siedział asystent, który podniósł się z krzesła, zdziwiony późnemi odwiedzinami. Przypatrzywszy się gościowi dokładniej i ujrzawszy strzelby na jego plecach, a nóż i rewolwery za pasem, przeraził się wprost.
— Kto jesteście i czego tu chcecie? — zapytał.
— Szukam doktora White’a.
— Niema go tu.
Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/95
Ta strona została skorygowana.
— 81 —