Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/100

Ta strona została skorygowana.
—  346  —

Żagle opadły, a równocześnie huknął wystrzał na morze.
— Baczność, sterniku, tylko pod wiatr!
W tej chwili usłuchał ster rozkazu. Z możliwie małą ilością płótna na rejach obrócił się „L’ horrible“, ażeby zaczekać na „Swallow“.
Z pokładu drugiego okrętu także huknął strzał. Z bajeczną niemal szybkością nadbiegł statek, pod którego dzióbem drewniana niebieska jaskółka rozłożyła pozłacane na końcach skrzydła. Napisu na gwieździe nie było teraz widać. Żwawy wietrzyk wydymał jej żagle, a cały statek pochylał się tak, że omal krawędzią wody nie dotykał. Mimo to leciał naprzód z pewnością i zgrabnością, która przynosiła zaszczyt jego nazwie.
— Hola, zwijać! — zawołał dowódca.
W jednej chwili opadły żagle, statek podniósł dziób w górę, wyprostował się, przechylił na chwilę w drugą stronę i zatrzymał się dumnie i silnie na zwyciężonych falach.
— Ahoi, co za okręt? — zapytał z ręką przy ustach komendant „L’ horrible’a“, wiedząc, jaki statek ma przed sobą, lecz zachowując przepisaną zwyczajem formę.
— „Swallow“, porucznik Parker z Nowego Jorku prosto z Nowego Orleanu dokoła Cap-Horn. A wy?
— „L’ horrible“, porucznik Jenner z Bostonu do krążenia po tych wodach, sir!
— Bardzo mi przyjemnie, sir! Chciałbym wam coś doręczyć. Czy mam do was przybyć szalupą, czy mogę przyłożyć się do was burtem do burtu?
— Spróbujcie, jeśli zdołacie, poruczniku!
— „Swallow“ potrafi trudniejsze rzeczy!
Odstąpił i dał znak swoim. „Jaskółka“ obróciła się lekko, zatoczyła mały łuk i przysunęła się tak blizko do pierwszego statku, że jego załoga mogła pochwycić jej krawędzie. Na taki manewr z taką pewnością i przy takim wietrze mógł sobie pozwolić tylko bardzo dzielny człowiek.