Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/101

Ta strona została skorygowana.
—  347  —

Kiedy oba statki kołysały się na falach, przyskoczył Parker zręcznie do porucznika Jennera.
— Polecono mi wręczyć wam zapieczętowaną depeszę, sir! — rzekł, przyczem obaj uścisnęli się przyjaźnie za ręce.
— Ach! Proszę do kajuty! Musicie się napić ze mną na pokładzie „L’ horrible’a“.
— Brak czasu, poruczniku. Każcie ten łyk przynieść na górę!
Jenner wydał odpowiedni rozkaz, a potem zasalutowawszy, z respektem otworzył kopertę.
— Czy wiecie, co zawiera depesza? — zapytał Parkera.
— Nie, ale domyślam się trochę.
— Muszę płynąć natychmiast do San Francisko, dokąd się już zresztą zwróciłem. Mam wam to oznajmić.
Well. W takim razie mam oddać wam depesze do stacyonowanych tam kapitanów w Unii. Wiecie chyba, że Południe się buntuje.
— Słyszałem o tem, choć od niedawna dopiero krążę w tych szerokościach. Ale buntownicy przeliczyli się chyba, co?
— Ja też tak sądzę, lecz Południe posiada najlepsze porty i ogromne środki. Będzie walka długa, a ciężka i potrzeba będzie wielkich wysiłków, ażeby ich pokonać. Życzę sobie, żebyśmy znaleźli się obok siebie naprzeciw nieprzyjaciela, sir.
— Cieszyłbym się bardzo, sir, gdybym ze statkiem, jak wasza „Swallow“ mógł dobrać się do przeciwnika. Dokąd dążycie teraz?
— Także do San Francisko, gdzie otrzymam nowe rozkazy. Przedtem jednak polecono mi przez pewien czas krążyć po rucie japońskiej. Fare well, „L’ horrible“!
Fare well, „Swallow“!
Obaj wypróżnili szklanki, poczem Parker wskoczył na swój statek. „Swallow“ odbiła od „L’ horrible’a“, podrzuciła znowu żagle na reje, nabrała wiatru w płótna i odpłynęła wśród głośnych okrzyków pożegnalnych