obydwu załóg. Jak prędko pojawiła się od południowego widnokręgu, tak szybko zniknęła na zachodnim, tonącym w blaskach słońca.
Robiło to takie wrażenie, jak gdyby zgrabna nimfa wynurzyła się z fal, by powitać samotnego rybaka, a potem nieubłaganie musiała wrócić do swego mokrego państwa tajemniczego.
„L’ horrible“ rozwinął teraz także wszystkie żagle, ażeby po przerwie popłynąć dalej ze zdwojoną szybkością. Podróż trwała jeszcze kilka dni. Z każdym dniem mnożyły się spotykane i płynące w tym samym kierunku statki. Wreszcie stanął na kotwicy w przystani Królowej Złota.
Tu poruczył Jenner sternikowi uporządkowanie spraw portowo-policyjnych, a sam udał się natychmiast na pokład stojącego tuż przy nim pancernika. Do jego kapitana była adresowana jedna z depesz. Resztę statków musiał dopiero odszukać, gdyż znajdowały się na krótkich wycieczkach na morzu.
Kapitan przyjął depeszę i sprowadził porucznika do kajuty, gdzie rozwinęła się koleżeńska rozmowa.
— Zabawicie tu pewnie jakiś czas — rzekł komendant pancernego olbrzyma. — Czy macie w mieście jakie znajomości?
— Niestety, nie. Pod względem towarzyskim będę musiał ograniczyć się na hotelach i restauracyach.
— To pozwólcie, że będę wam służył moimi stosunkami.
— Przyjmuję to z wdzięcznością i przyjemnością.
— Znam tu naprzykład pewną znakomitą damę, która wynajmuje całe piętro jednego z najelegantszych domów. To wdowa po plantatorze z Martyniki, nazwiskiem Voulettre. Należy do rzędu tych kobiet, które zawsze młodo wyglądają, bo wykształcenie, umysł i miłe obejście paraliżują potęgę wieku. Prowadzi wielki dom, niezawodnie posiada niewyczerpany majątek, bo salony jej otwarte są tylko dla przedstawicieli arystokracyi ducha, pieniędzy i władzy politycznej. Mnie ona dlatego bardzo zajmuje, że odbywała wielkie podróże
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
— 348 —