indyańskim zatarli swoje ślady. Następnie poszli ostrożnie aż do otworu w skale, skąd wypływała woda w wielkiej ilości naraz.
— Chodź teraz! — rzekł Czoło Bawole.
Wstąpił do wody, której powierzchnia biegła o stopę niżej, niż ściana skały, można więc tam było przesunąć głowę. Zamoczyli oczywiście ubranie w tej przeprawie. Wreszcie weszli do groty, w której pomimo strumienia powietrze było suche.
— Podaj mi rękę! — rzekł Indyanin.
Wyprowadził go z wody na suchą ziemię i dotknął znów jego pulsu.
— Masz silne serce — rzekł. — Mogę zapalić pochodnię.
Odszedł kilka kroków od Helmersa. Mdła, fosforyczna błyskawica drgnęła w ciemności, nastąpił cichy trzask i zapłonęła pochodnia.
Lecz oto, co się stało! Zdawało się, że nie jedna, lecz tysiąc pochodni się pali. Jakby od słońca, iskrzącego się złotem i brylantami, biły w oczy Helmersowi oślepiające promienie świateł i refleksów. W tem nieskończonem połyskiwaniu i migotaniu świateł zabrzmiał głos Indyanina:
— Oto jaskinia skarbów królewskich! Bądź silny i trzymaj duszę na wodzy!
Upłynęło dużo czasu, zanim Helmers przyzwyczaił oczy do tego blasku. Jaskinia była podobna do bardzo wysokiego graniastosłupa czworobocznego, szerokiego i długiego może na sześćdziesiąt kroków. Od dna aż pod samą górę napełniona była kosztownościami, których blask mógł omamić zmysły najtrzeźwiejszego człowieka.
Były tam wizerunki bogów, ozdobione najdroższymi kamieniami. Stał więc bóg powietrza Quecalkoatl, stwórca Teckatlipoka, bóg wojny Huicilopochtli i jego małżonka Teoyaniqui, oraz jego brat Tlakahuepankuexkocyn, bogini wody Chalchiukueja, bóg ognia Ikskocauqui i bóg wina Cencontotochtin. Na
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 259 —