— Owszem!
— Ażeby odwiedzić pstre kabaty?
— Z całą gotowością!
— Będą przytem noże trochę czynne.
— To nic!
— Może też wszystko pójść gładko.
— Tem lepiej.
— Potem zostaniecie oczywiście na statku.
— To się rozumie! A kto będzie dowodził?
— Kapitan. Któżby inny?
— Czarny?
— Czarny.
— Żyje więc rzeczywiście?
— Żyje i zadowoli was, jeśli zrobicie, co do was będzie należało.
— W żadnej sprawie nas nie zabraknie. Możecie być tego pewni!
— Dobrze! Posłuchajcie zatem, co wam powiem!
Przysunęli się bliżej z zaciekawieniem.
— Kupicie sobie lepsze ubrania, bo takimi, jak jesteście, nikt was nie powinien zobaczyć!
— Tak się stanie.
— Nie wychodźcie wieczorem, lecz czekajcie tu na mnie, albo mego posłańca!
— Bardzo nam będzie przyjemnie. Wierzyciele dają nam na dworze zbyt wiele do czynienia.
— Skoro po was przyślę, pójdziecie z Tomem do... do... do mieszkania pani de Voulettre.
— Do wszystkich dyabłów! To piekielnie dostojna i bogata miss! Słyszałem o niej. Co tam będziemy robili?
— U niej będą oficerowie z „L’ horrible’a“.
— Aha!
— Wy oświadczycie, że chcecie służyć na statku, ona przedstawi was tym panom.
— Do kroćset! Przedstawi... nas...? Ta bogata, dostojna miss? Macie wy jeszcze rozum, sir?
— Tak mi się zdaje.
Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/115
Ta strona została skorygowana.
— 359 —