Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/121

Ta strona została skorygowana.
—  365  —

niczego nie podejrzewał, a kiedy mu doniesiono, że wspomniani ludzie czekają w przedpokoju, wyszedł pod ramię z gospodynią, rzucił Tomowi — jemu to bowiem i towarzyszom kazała przyjść z tawerny — kilka łatwych pytań, dał mu odpowiedni zadatek i kazał stawić się nazajutrz rano na pokładzie „L ’horrible’a“.
— No, poruczniku — spytał go kapitan pancernika, kiedy razem wracali do domu — jak się panu podoba ta pani?
— Nadzwyczajnie! — odrzekł Jenner. — Chce mnie odwiedzić na „L ’horrible’u“.
— Ejże! A kiedy?
— Jutro przed południem.
— Hm, gratuluję, panie poruczniku! Przyjęcie będzie godne osoby.
— Uprzejme i nic więcej!
— Czy mam się na nie zaprosić?
— Raczej czy ja mogę wystąpić wobec pana z taką prośbą?
— Nie, nie — roześmiał się kapitan. — Nie chcę być natrętnym towarzyszem i nie zamierzam uszczuplać wam waszej radości, ale pod pewnym warunkiem!
— Pod jakim?
— Przyprowadzicie swego gościa na kwadrans do mnie.
— Zgoda!
Obaj oficerowie podali sobie ręce i wsiedli do czekającej na nich łodzi, ażeby się udać na swoje statki.
Nazajutrz rano panował na „L’ horrible’u“ ruch bardziej ożywiony niż zwykle. Załodze oznajmiono, że pewna wysoko postawiona osoba pragnie zwiedzić „L’ horrible’a“. Porządek i czystość, panujące stale na wojennych okrętach, czyniły wprawdzie zbędnemi wszelkie przygotowania, mimo to zbadał Jenner cały statek dokładnie i zarządził jeszcze to i owo, ażeby swoje chwiejące się mieszkanie pokazać w jak najlepszem świetle.