Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/125

Ta strona została skorygowana.
—  369  —

bizony chodzą tutaj jak mrówki, tymczasem od dwu dni jesteśmy w drodze, a nie widzieliśmy ani wołu, ani krowy, ani nawet nędznego cielęcia. A przytem trzęsie mną ten koń, jak flaszką z lekarstwem, że pewnie się rozlezę i wkońcu nie będę znał własnego imienia. Zarzućmy czemprędzej kotwicę! Komu się zachciewa mięsa, niech sobie rusza po nie! Ja go nie potrzebuję!
— Czy ci mięsa potrzeba, czy nie, to wszystko jedno, mój Piotrze — zauważył grubas — ale co będziesz jadł, jeśli go nie dostaniemy?
— Kogóżby, jeśli nie ciebie, tłusty Hammerdullu, hę? A może myślisz, że zabiorę się do Pitta Holbersa, na którym, prócz kości i skóry niegarbowanej, nic więcej nie znajdziesz?
— Co ty na to, Picie Holbersie, stary szopie? — roześmiał się Dick Hammerdull.
— Jeśli sądzisz, Dicku, że ten stary rekin powinien sam troszczyć się o siebie, to przyznaję ci zupełną słuszność. Ja nie nadkąsiłbym go za żadną cenę.
— Ja też wyprosiłbym to sobie! Ktoby chciał ukąsić sternika Piotra Poltera, musiałby być nieco innym zuchem, niż... Do kroćset! Popatrzcieno tu na ziemię! Tu ktoś przechodził. Nie wiem, czy to był człowiek, czy zwierzę, ale jeśli zbadacie trawę, to pokaże się, jaka to była kreatura.
Egad, Picie Holbersie! — rzekł Hammerdull. — To prawda. Trawa stratowana. Zsiadajmy!
Obaj myśliwcy zeskoczyli z koni i zaczęli badać ziemię, jak gdyby szło o ich życie.
— Hm, co ty na to, stary Picie? — spytał Hammerdull.
— Co ja na to? Jeśli sądzisz, Dicku, że to czerwonoskórcy, to przyznaję ci zupełną słuszność.
— Czy to byli oni, czy nie, to wszystko jedno, ale to pewna, że nikt inny. Piotrze Polterze, zsiądź, żeby cię nie było widać tak daleko!
— Dzięki Bogu, moi drodzy, że spotykamy tych