Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/13

Ta strona została skorygowana.
—  261  —

Wojowników, którzy nosili owe zbroje i tarcze, miłował i poważał cały naród, a jedno ich słowo darzyło życiem lub śmiercią. Skarby ich pozostały, ale miejsca, w których złożono ich kości, podeptali i znieważyli biali, a popioły ich rozprószono na cztery wiatry. Wnuki ich błądzą teraz po lasach i preryach i polują na bawoły. Biały przybył, okłamywał i oszukiwał, mordował, szalał, pastwił się nad moim narodem z powodu tych skarbów. Kraj należy do zwycięzcy okrutnego, ale opustoszały, skarby zaś powierzył Indyanin ciemnościom ziemi, ażeby nie wpadły w ręce zbójów. Ale ty nie jesteś jako drudzy i serce twoje wolne od zbrodni. Ocaliłeś moją siostrę z rąk Komanczów, jesteś mi bratem, i otrzymasz dlatego tyle z tych skarbów, ile koń zdoła unieść. Ale tylko dwa rodzaje są na twoje rozkazy. Tu masz wory, pełne ziarn złota, a tu łańcuchy, pierścienie i inne ozdoby. Wybierz sobie z tego, co ci się spodoba. Ale reszta to świętość. Nie śmie jej oświecić słońce, które widziało upadek narodu Mizteków.
Helmers spojrzał na nuggety i klejnoty i w głowie mu się zakręciło.
— Czy nie żartujesz? — zapytał.
— Nie.
— Wszak darujesz mi w tem setki tysięcy dolarów!
— To będą nawet miliony.
— Nie mogę tego przyjąć!
— Czemu? Czy gardzisz darem przyjaciela?
— Nie; lecz nie mogę dopuścić do tego, żebyś ty się przezemnie ograbiał?
Indyanin potrząsnął dumnie głową.
— To nie jest grabież, ani też ja nie ponoszę żadnej ofiary. Co tu widzisz, to tylko część skarbów, ukrytych w El Reparo. Jest tu więcej jaskiń, o których nawet moja siostra, Karja, nie wie. Ja tylko znam je, a kiedy umrę, nie wedrze się już myśl ludzka w te głębiny. Pójdę teraz zwiedzić inne groty. Przypatrz się