Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/133

Ta strona została skorygowana.
—  377  —

otoczona gestemi zaroślami wypływała ze stóp góry. Traper rozsunął zarośla i zniknął za niemi, a Indyanin poszedł za nim. Znaleźli się w nizkiej, naturalnej sztolni, której dno tworzyło łożysko potoku.
Droga, którą odbywali, była pełna trudów i uciążliwa. Traper szedł nią także po raz pierwszy, a dawniej był tylko u wejścia. Już pół godziny leźli we wnętrzu góry przeciw prądowi małej, lecz szybko płynącej, wody, kiedy naraz doleciał ich szum, który wzmagał się z każdą chwilą, a wkońcu zamienił się w łoskot, przygłuszający najdonioślejszy dźwięk głosu ludzkiego.
Stanęli przed prostopadłym prawie wodospadem. W górze nad nimi znajdował się hide-spot Sama Fireguna, a tuż pod nogami pewnie bardzo głęboki, przez wodę wyżłobiony, kocioł, z którego wypływały wartko fale. Traper pomyślał sobie, że jeśli tego strumienia używano rzeczywiście jako wyjścia tajemnego, to musiał tam być jakiś przyrząd, za pomocą którego wydostawano się w górę lub na dół obok wodospadu.
Począł szukać, macając po ścianach. Oczekiwania go nie zawiodły, bo wkrótce uchwycił ręką mocną, dobrze przytwierdzoną, linę z włókien wijących się roślin, pozwiązywaną w węzły tak, że bez wielkiego wysiłku można było poruszać się po niej w górę i na dół.
O tem odkryciu zawiadomił towarzysza za pomocą znaków, danych palcami, bo mówić nie mógł, powiedział, co należy teraz zrobić, popróbował raz jeszcze, czy lina dobrze przytwierdzona i zaczął zwolna piąć się w górę.
Indyanin uczynił to samo.
Dla niewtajemniczonych była to niebezpieczna, straszna nawet droga. Trzeba było piąć się mozolnie w górę w deszczu rozbitej w wodospadzie wody, która, mocząc im ubranie, ogłuszała ich niemal łoskotem w tej ciasnej przestrzeni. Równocześnie czyhała pod nimi nieznana głębia, a nad nimi może czujny nieprzyjaciel. Ale nie cofnęli się, jeden powodowany żądzą czynu, a drugi żądzą złota.